Zapraszamy Czytelników do przeczytania gościnnego artykułu, który poświęcony został wybitnemu japońskiemu kompozytorowi muzyki filmowej, Joe Hisaishiemu. Tekst jest osobistym spojrzeniem na twórczość artysty. Autorem jest Adam Siennica z portalu FDB.pl.
Muzyka filmowa od początku kina była podstawą obrazu, lecz od wielu lat potrafi również świetnie żyć poza filmem. Jaka jest współczesna muzyka filmowa?
Obecnie poziom muzyki trochę spadł ze względu na protegowanych Hansa Zimmera z tzw. grupy Remote Control. Tacy ludzie jak Steve Jablonsky, Ramin Djawadi, Geoff Zanelli czy chociażby Rupert Gregson-Williams serwują nam papkę, która na wstępie może smakować dobrze, ale jeśli dłużej słuchamy, zbiera się nam na wymioty.
Dobrym przykładem jest muzyka z Transformers, która odniosła niesamowity sukces komercyjny. Trzeba jednak zaznaczyć, że zbierała pozytywne recenzje głównie u ludzi, którzy muzyki filmowej nie słuchają. Nie ma co się dziwić, bo gdy osoba lekko zaznajomiona wsłucha się w ten score, usłyszy wtórną mieszankę zaczerpniętą ze znanych partytur Zimmera i jego ludzi.
Patrząc na taki rozwój muzyki filmowej, muszę zwrócić się w kierunku Azji, gdzie większość kompozytorów pozostaje wierna kwintesencji prawdziwej muzyki, która kiedyś była też w Hollywood.
W odróżnieniu od twórców z Fabryki Snów, nie idą w kierunku przesadnej elektroniki, czy prostych partytur, lecz pozostają wierni wielkim orkiestrom, nierzadko wzbogacanym o typowo azjatyckie instrumenty, jak QIN, PIPA czy ER-HU. A przede wszystkim kompozytorzy potrafią rozpisywać muzykę na te orkiestry, czego nie można powiedzieć o dużej ilości ich kolegów z Zachodu.
Tutaj chciałbym opowiedzieć o Joe Hisaishim - geniuszu muzyki filmowej, który może i jest porównywany do Jamesa Hornera, lecz dla mnie to po prostu azjatycki John Williams - kompozytor na tym samym oszałamiającym poziomie.
Od pierwszych dźwięków pokochałem tę muzykę, która jest czymś wymierającym w dzisiejszym kinie. Spójrzmy na jego filmografię i początki - zaczynał w latach '80, gdzie parał się przy serialach, filmach, aż poznał Hayao Miyazakiego, genialnego japońskiego reżysera i twórcę anime, z którym do dziś współpracuje.
Co ciekawe, jego muzyka w tych latach nie była tylko orkiestrowa - często używał syntezatorów, tworząc muzykę, która dziś może tylko kojarzyć się z dźwiękiem ?midi? i latami '80. Ale to jego orkiestrowe melodie, naładowane niesamowitą dawką emocji i technicznego kunsztu, sprawiały, że na filmie budowały napięcie, a poza nim żyły własnym życiem, zbierając rzesze fanów na początku w Japonii, a potem w różnych rejonach świata.
Moja przygoda z jego partyturami zaczęła się od animacji Nausicaa z Doliny Wiatru Hayao Miyazakiego. W tym scorze jest coś magicznego - przez cały album, jak i film, kompozytor mocny nacisk kładzie na pracę smyczków, ale tak naprawdę to użycie fortepianu, na którym często gra sam Hisaishi, sprawiło w moim odczuciu, że jest to coś wyjątkowego. Całość połączona z orkiestrą sprawia piorunujące wrażenie, ale w momencie wejścia fortepianu, można wręcz dać się ponieść i odpłynąć z tą muzyką do magicznego miejsca.
Od tej chwili interesowałem się bardziej jego pracami, chcąc możliwymi środkami poznać każdą jego partyturę. Wysnułem wniosek, że Hisaishi idealnie pasował do filmów spokojnych, emocjonalnych, często o klimacie dość kameralnym - również bajkowym. Może dlatego najpopularniejsze jego prace to właśnie efekt współpracy z Miyazakim, bo kto nie zna nagrodzonego Oscarem Spirited Away czy Księżniczki Mononoke?
Księżniczka Mononoke - główny temat tej animacji jest po prostu niesamowity. Piękna gra smyczków, poruszający fortepian i emocje opisujące tę postać - muzyka w każdej sekundzie mówi nam o księżniczce cieszącej się wolnością, ale w chwili wejścia fortepianu, czujemy nutkę smutku wchodzącą w melodię i nadającą jej poruszającego kształtu, by potem mogła nabrać epickiego rozmachu i zakończyć się spokojnie, lekko, z odrobiną melancholii. Genialność tej muzyki udowadnia, że Joe Hisaishi potrafi stworzyć coś niewyobrażalnego, co bez filmu potrafi działać z o wiele większą mocą.
Spirited Away - film nagrodzony Oscarem dla najlepszej animacji, z genialną muzyką Hisaishiego, która, Bóg jeden raczy wiedzieć dlaczego, Oscara nie otrzymała. Cały album jest dla mnie numerem jeden w jego twórczości i często do niego wracam, a tematy grane na fortepianie zniewalają mnie tak bardzo, że słuchając patrzę się w sufit i odpływam Pewnie myślami jestem gdzieś dawno, dawno temu, w odległej galaktyce
Zobaczcie i posłuchajcie utworu z tej animacji granego na koncercie na fortepianie przez samego Maestro.
Mistrz pokazał również, że nie chce zaszufladkować się tylko w gatunku anime i poszedł dalej - tak rozpoczęła się udana współpraca z Takeshim Kitano, świetnym reżyserem, którego filmy doceniane przez krytyków w Japonii i na świecie, cieszą się niemalejącą popularnością.
Pokazał tu zupełnie inny klimat muzyczny - w pamięci brzmi mi w tej chwili utwór z Sonatine - w kawałku, który umieściłem poniżej z jednej strony mamy proste użycie fortepianu, wzmocnione przez gitarę elektryczną i pracę syntezatora. Efekt pasujący idealnie do kryminalnych klimatów Kitano. Można stwierdzić jedno w przypadku tego score`a - w prostocie siła.
W pewnym momencie zastanawiałem się, czy Hisaishi potrafi być jeszcze bardziej wszechstronny i zrobić coś o prawdziwym epickim rozmachu? Stało się to w 2007 roku, gdy cały świat usłyszał o koreańskim serialu historycznym, Tae Wang Sa Shin Gi znanym także jako The Four Guardian Gods of the King.
Te seriale mają swój specyficzny klimat muzyczny, towarzyszący bohaterom od pierwszego do ostatniego odcinka - przeważnie muzyka brzmi bardzo podobnie w serialu X i w serialu Y, ale nie jest tak w przypadku pracy mistrza z Japonii - jego partytury do tej produkcji wpasowują się w ten nurt, lecz z jego magicznym dotykiem, score staje się momentalnie perełką w gatunku.
Rozmach, wielkie epickie melodie, w których smyczki odgrywają potężną rolę, często wspierane przez mocne instrumenty dęte, tworzą piorunujące wrażenie. Album z tego serialu to jednak nie tylko dynamiczne potężne partytury, to też spokojne, stonowane melodie opisujące postacie.
Tak też temat głównego bohatera, Damdeoka, grany głównie na flecie, opowiada sam w sobie o podróży - najpierw spokojnie, jakby lekki dźwięk fletu miał nas wprowadzić w sytuację postaci o niesamowitym przeznaczeniu, potem przeobrażająca się w gwałtowną, dynamiczniejszą melodię, aż tempo przyspiesza i opowiada nam w sposób majestatyczny, że to królewska osoba. Słyszymy tu również mocne i szybkie dźwięki bębnów.
Lecz to dopiero tematy tragicznych postaci robią wrażenie. Naładowane niesamowitą dawką emocji, wzbudzają u słuchacza podobne odczucia. Na początek temat Sujini - który opisuje jej przeobrażenie od zwykłej ?chłopczycy?, w bojowniczkę i w końcu w zakochaną w królu kobietę. Muzyka opisuje tragizm tej postaci - z jednej strony przyjaciółka Damdeoka, która oddałaby za niego życie, z drugiej temat muzyczny przeobraża się i czuć bardzo bolesne emocje, które podkreślają niepewność, pewien tragizm, nie pozwalający jej być z ukochanym - muzyka ta jeszcze bardziej podkreśla w wersji na fortepian uczucie samotności, wręcz słuchając to bije pełną siłą z tej partytury. Melodia przepiękna, która często ?gra mi? w głowie, gdy idę ulicą. Hisaishi stworzył muzykę prostą, ale tak idealnie opisującą postać, że drugiej takiej szukać ze świecą.
Drugą taką postacią, zdecydowanie bardziej tragiczną jest Kiha. Kobieta uwięziona w trójkącie miłosnym i muzyka opisuje to idealnie. Zaczyna się od wiolonczeli, by potem w temat weszły smyczki i fortepian. Idealnie odzwierciedla emocje targające bohaterką - pełne bólu, cierpienia i niespełnionej miłości. Melodia smutna, spokojna, o niewyobrażalnym pięknie.
Nie można zapomnieć o jego poza filmowej twórczości. A tutaj jest bardzo aktywnym artystą - najbardziej znanymi pracami są albumy Piano Stories. Muzyka, w której fortepian odgrywa główną rolę, o klimacie spokojnym, często nawet nostalgicznym, zahaczającym o klimaty jazzowe, jest jakby dopełnieniem jego filmowych prac.
Prawda jest taka, że o tym kompozytorze można pisać prawdziwe eseje, a nie krótkie rozprawki, tak jak ja to zrobiłem. Prawdziwy geniusz współczesnego kina i muzyki filmowej, który, mam wrażenie, jest z wymierającego gatunku. Mało jest osób w mainstreamie, którzy tworzą muzykę z taką pasją jak on i z takim kunsztem. Wiadomo, że każdemu zdarza się zrobić coś na słabszym poziomie - jak na przykład ostatnia muzyka do Ponyo Miyazakiego, gdzie trochę czuć było wtórności, porównując do jego poprzednich prac. Pomimo paru wpadek, jest to jeden z większych i prawdziwszych kompozytorów naszych czasów.
Nad czym teraz pracuje mistrz? Razem z A.R. Rahmanem (Slumdog. Milioner z ulicy) pracuje nad superprodukcją (budżet 60 mln. dolarów) japońsko-indyjską o sztukach walki, ściślej o micie, że pochodzą one z Indii, a nie z Japonii.
Oby w muzyce filmowej było więcej tak utalentowanych twórców, tworzących tak pasjonującą muzykę, która na filmie działa wyśmienicie, a poza nim, atakuje nas emocjami, gdy słuchamy tego często czy idąc ulicą, czy siedząc w domu przed komputerem.
Tego życzę Wam, sobie i wszystkim, którzy lubią tę muzykę. Bo jeśli muzyka dostosuje się jeszcze bardziej do poziomu hollywodzkiej prostoty, to kino stanie się pustym, smutnym miejscem.
Na koniec zapraszam do wysłuchania fragmentu koncertu Joe Hisaishiego, w którym gra na fortepianie w towarzystwie grupy wiolonczelistów.
Joe Hisaishi to jeden z najlepszych tworzących obecnie kompozytorów świata. Sam artykuł może być. Za mało tylko o muzyce do filmów Kitano, szczególnie patrząc przez pryzmat obszernego fragmentu o "Legendzie".
Dziwne, że artykuł pojawił się na "soundtracks" na którym Hisaishi nie ma swojej biografii (np. Jablonsky ma), ani nie został oceniony żaden jego album (np. na stronie znajduję się kilka recenzji dokonań Jablonskiego). Mam nadzieję, że zmieni się coś w tej sprawie w związku z pojawieniem się tego artykułu na portalu.
Pokemon:
Tekstu mi się na razie czytac nie chce;), ale zgadzam się z przedmówcami odnośnie Hisaishiego. Jeden z najlepszych obecnie kompozytorów, piszący barwną, prześliczną muzykę, do tego jak mało który, stara się unikac elektroniki. I jeżeli faktycznie nie ma u Was ani jednej recki jego muzyki to shame on you. Big Shame;). A skoro Iwashiro został już wezwany, to (mimo tego co napisałem powyżej) dodam, iż również wolę jego muzykę niż Hisaishiego. Ale to zupełnie inne style, zupełnie inne klimaty. Oboje są fantastyczni, ale Iwashiro ma u mnie dodatkowe punkty za niezwykłą emocjonalnośc (przynajmniej imo).
Pokemon:
O, znalazłem bez czytania:"score (określenie oznacza muzykę z filmu)". Score nie oznacza muzyki z filmu, to po prostu partytura in english. Drobnostka, ale przez takie drobnostki ludzie potem gadają głupoty. Musiałem się przyczepic, ale to w trosce o jakośc polskiej sieci;).
Jest tego masę.. Semi Shigure, Yoshitsune, Time To Time, Onimusha 2 Orchestral, Marco, Blood And Bones, Red Cliff, Snowy Love Fallin In Spring, The Inanimate World, Agri, Rurouni Kenshin Theatrical, Goodbye For Tomorrow, Japan Sinks, Dont Be A Cry Baby... Wymieniam te które mam, bo są najlepsze. Nie jest to kompozytor dla wszystkich. "Romantyczne dusze" i miłosnicy nowoczesnych rytmów będą wniebowzięci. Inni pewnie troszkę mniej, szczególnie jeśli będą dużo iwashirowych scorów słuchać pod rząd. Inną bajką są jeszcze jego concept albumy, nie związane ze scorami. Z nich polecam piano solo All Alone czy piękne Gate Of Lights. Podsumowując, na mnie Iwashiro działa bardziej, niż połowa albumów Hisaishiego razem wziętych. Hisaishi to dla mnie jota w jotę azjatyckie alter ego Hornera - od lat wciąż te same schematy i podobne do siebie płyty w tym momentami mnie już irytujące fortepianowe wariacje. Wystarczy mieć ich 10 czy 15 albumów, a o reszcie zapomnieć. No ale to już bardziej dyskusja na miejsce na forum, a nie tutaj. Kwestia gustu. Tak czy siak, Hisaishi i Iwashiro to ścisła czołówka w moim best off na półkach, a że nie wszystkie poczynania w karierze jednego z tych panów mi się podobają, nie umniejsza to jego fenomenalnych dokonań. To kompozytorzy dla szukających czegoś więcej w muzyce filmowej.. Tak mi się wydaje..
Zdecydowanie jeden z nielicznych którzy piszą jeszcze prawdziwą muzykę a nie wygenerowane przez maszynę duszne dźwięki. Album z 2007r. do koreańskiego serialu tv The Four Guardian Gods of the King to wg mojej skromnej opinii najlepsza muzyka jaka powstała w tym roku. U Hisaishiego słychać ten pierwiastek pierwotnej magii to coś czego w hollywoodzkim świecie nie usłyszymy oj nie. Muza raczej nie dla wszystkich a już na pewno pogardzą nią fani MVT RC nie dziwi wiec i fakt braku większego zainteresowania choćby i na tym portalu.
Bez wątpienia Hisaishi jest kompozytorem wybitnym, a przy tym niezwykle przyjaznym słuchaczom. Trudno znaleźć kogoś, kogo jego muzyka odrzuca, jest to wynik, w mojej opinii, niezwykłego talentu melodycznego. W tej chwili żaden kompozytor nie potrafi pisać takich tematów jak japoński mistrz. I chociaż zdarzają mu się fragmenty wtórne, często są one połączone z oryginalnymi, intrygującymi rozwiązaniami, dzięki czemu mniej rażą. Przypomnę przy tym, że Hisaishi zaczynał od muzyki przesiąkniętej efektami syntezatorów, konsekwentnie z nich z roku na rok rezygnując, poszedł więc niejako w odwrotnym niż hollywoodzcy wyrobnicy kierunku. Brak recenzji Japończyka na tym portalu dziwił mnie od dłuższego czasu, wszystko jednak da się nadrobić. Na pierwszy ogień proponuję "Howls Moving Castle" - mój ulubiony album Hisaishiego.
P.S. Warto też popracować nad szerszą i bardziej krytyczną analizą twórczości tego kompozytora, wykraczającą poza dziękczynno-pochwalny hymn.