Niebawem na ekrany polskich kin wejdzie znakomity film J. C. Chandora
Chciwość, ukazujący pierwsze 24 godziny kryzysu na Wall Street. Aż trudno uwierzyć, że temat finansowy można było tak efektownie obudować fabularnie, zachowując prawdziwość i wiarygodność.
Chciwość wciąga i trzyma w napięciu od początku do końca dzięki niezwykle precyzyjnemu scenariuszowi i pierwszorzędnemu aktorstwu. Chociaż w dialogach pełno jest fachowej terminologii, czytelność przekazu ani na moment się nie zaciera. Aktorzy bardzo przekonująco wykreowali niejednoznaczne postacie biznesmenów, wspinając się na wyżyny swojego talentu. Stanley Tucci (jedna z najlepszych ról w jego karierze), Kevin Spacey, Jeremy Irons, Simon Baker, Paul Bettany, a nawet Demi Moore wypadli koncertowo. Uważam, że spośród filmów mijającego sezonu z
Chciwośią może się pod tym względem równać jedynie
Szpieg. Utkwiła mi w pamięci scena, w której cyniczny szef firmy, grany przez Ironsa, mówi jednemu z niższych kierowników (Spacey), że na świecie zawsze był i zawsze będzie ten sam procent wygranych i przegranych, tłustych kotów i wygłodniałych psów. Po chwili zerka na swojego rozmówcę z miną kota trzymającego w zębach mysz. Genialne. Podobnych niuansów można w filmie wypatrzyć więcej.
Odhumanizowana atmosfera firmy oraz suspens to w dużej mierze zasługa
Nathana Larsona. Amerykański kompozytor, znany m.in. ze ścieżek dźwiękowych do
Złego dotyku,
Pożegnania z niewinnością czy
Palindromów, zilustrował muzycznie dzieło Chandora w sposób niezauważalny dla przeciętnego widza. Jego utwory dyskretnie budują zimny klimat korporacyjnego biura, podskórnie potęgują napięcie oraz podkreślają emocje bohaterów, na pierwszy rzut oka niezdolnych do uczuć. Co ciekawe, wszystko to Larson robi równocześnie. Konstrukcja niemal wszystkich jego utworów została zbudowana na kilku płaszczyznach, z których każda spełnia którąś z wyżej wymienionych funkcji. Słyszymy gęste elektroniczne tekstury, niepokojące motywy fortepianu, motoryczne rytmy selektywnych, szkliście brzmiących instrumentów perkusyjnych, przeciągłe, wyrażające beznadzieję frazy wiolonczeli.
Larson bardzo inteligentnie dopasował muzykę do dialogu. Na przykład w jednej ze scen fraza wiolonczeli gaśnie w decydującym momencie, kiedy bohaterka (Moore) poznaje wyczekiwaną decyzję swojego szefa, jak się okazuje, dla niej niekorzystną. Muzyka sugeruje, że scena już się kończy, tymczasem bohaterka przerywa milczenie pytaniem i rozmowa rozwija się dalej. To niezwykle oryginalny zabieg, potęgujący napięcie.
Oczywiście kompozycja Larsona ze względu na swoją formę i charakter niezbyt nadaje się na płytę i chyba słusznie, że ostatecznie nie została wydana. Jednak brzmienie niektórych utworów frapuje, na pewno nie mniej niż rozreklamowany soundtrack Trenta Reznora i Atticusa Rossa z
Dziewczyny z tatuażem. Dziwi mnie natomiast nieumieszczenie
Chciwości na
liście 97 kompozycji, zakwalifikowanych do wyścigu o nominację do Oscara. Film Chandora jest zresztą niesprawiedliwie pomijany w tegorocznych rankingach i konkursach (np. Złote Globy). Radzę nie patrzeć na decyzje jury, tylko samemu wyrobić sobie zdanie w kinie. Naprawdę warto.
Serdecznie dziękuję Nathanowi Larsanowi za nadesłanie kompletnego score`u.Recenzję napisał: Aleksander Dębicz