"Thor 2" to wciąż takie bardziej dopracowane RCP, podobnie jak większość ostatnich soundtracków do hollywoodzkich "eposów". Jeszcze z 20 do 15 lat temu do takich filmów powstawała naprawdę porywająca, zróżnicowana melodyjnie muzyka, gdzie każda sekcja orkiestry, ba..., każda grupa instrumentów miała swoje zadanie, ale od dobrych 10 lat nawet tacy fachowcy jak Silvestrii, Doyle czy Howard (a momentami nawet Horner) muszą pisać wszystko na jedno kopyto - obowiązkowa perkusja wybijająca jednostajny rytm, na to smyczkowe ostinata, potem instrumenty blaszane wygrywające tematy, z których każdy brzmi podobnie, jakby pochodziły z bibliotek nieboszczki Media Ventures, i w końcu nieodzowny "epicki" chór jak z trailera, który najczęściej powiela to co grają dęciaki (o wokalizach a la Lisa Gerrard już nawet nie wspominam). Wszystko zlewa się ze sobą i gra sobie tak przez 60-70 minut. Jakby Tyler potrafił wysmażyć coś w rodzaju "The Last Airbender" czy "The Priest", to bym odszczekał powyższą opinię, ale "Thor 2", podobnie zresztą jak jedynka Doylea, to jak dla mnie soundtrack na jedno przesłuchanie. Nie jest to nawet najlepszy z OST-ów napisanych do universum Marvela w ostatnich latach (wg mnie to "Kapitan Ameryka"). A z hollywoodzkiej epiki w tym roku liczy się tylko "Jack pogromca olbrzymów". |