Hans Zimmer Live on Tour - Atlas Arena - Łódź 1.05.2016
03 Maj 2016, 23:10
Moc, energia i muzyka = show. Tylko tak można określić to, co kreuje w swojej autorskiej trasie koncertowej Hans Zimmer. Przedstawiamy relację z łódzkiego koncertu, który odbył się 1 maja 2016 w Atlas Arenie.
Pełen oczekiwań, ale i pewnych obaw, wybrałem się na jeden z
trzech planowanych w Polsce koncertów niemieckiego mistrza ścieżek dźwiękowych
do łódzkiej Atlas Areny. Koncert rozpoczął się punktualnie, o godzinie 20.
Napięcie rosło z minuty na minutę
Program rozpoczęła krótka suita z klasyki
lat osiemdziesiątych pt. Wożąc panią
Daisy i od pierwszego utworu a właściwie sposobu jego wykonania, energia
Hansa Zimmera udzieliła się widowni i nie opuściła jej aż do ostatniej
wybrzmiałej nuty.
Nie ma sensu wymieniać wszystkich kompozycji, którymi uraczył
swoich fanów kompozytor z Frankfurtu, ale na pewno trzeba przyznać mu, że kipi
energią, prowadzi cały show od początku do końca i nadaje mu swoisty rytm. Siłą
koncertów spod znaku Live on Tour jest aranżacja - większość kompozycji jest
wzmocniona poprzez wyeksponowaną sekcję gitarową (tutaj należą się brawa dla
gitarzystów, w tym Aleksandra Barona, który był gościem na łódzkim koncercie)
oraz perkusję, na której bezbłędnie i z pasją gra Satnam Ramgotra, który
regularnie przyprawiał publikę o szybsze bicie serca podczas swoich
energetycznych, długich partii solowych. Dodajmy do tego cztery solistki,
grające na skrzypcach i wiolonczelistkę - i mamy wybuchowe połączenie
instrumentarium na wskroś klasycznego, ale i nowoczesnego, bowiem nie brakowało
też programowanych keyboardów, na których grał sam maestro. Właściwie można
śmiało powiedzieć, że na scenie Atlas Areny zagrały dwie orkiestry, bowiem
Zimmer to w istocie człowiek - orkiestra: multiinstrumentalista, dyrygent i
solista.
W przerwach między suitami z
kompozycji filmowych bohater pierwszomajowego koncertu opowiadał o kulisach
tworzenia muzyki do filmów oraz o źródłach swojej inspiracji (np. połączenie
klasycznych instrumentów z elektroniką w Da Vinci Code inspirowane zróżnicowaną
architekturą Paryża). Nie brakowało momentów pełnych euforii i zabawy (Król
Lew, Wożąc Panią Daisy), ale i wielbiciele tematyki dużo poważniejszej byli
usatysfakcjonowani (Gladiator, Interstellar, Cienka Czerwona Linia). Zimmer
pokusił się również o wykonanie okolicznościowego utworu Aurora, skomponowanego
na cześć ofiar zamachu w Colorado.
Oprawa koncertu była bardzo dobra,
ale wielbicielom muzyki filmowej mógł pozostać pewien niedosyt. Mianowicie nie
było wizualizacji filmów, do których aktualnie wykonywana była muzyka na
scenie, ale nie było też kamery pracującej na ujęciach grających muzyków, a
szkoda, bo to z pewnością urozmaiciłoby i wzbogaciło przekaz. Zwłaszcza, że dla
osób siedzących dalej, orkiestra i soliści byli bardzo słabo widoczni.
Zdecydowanie dużym wsparciem dla ściany dźwięku, jaką serwował nam Zimmer, były
efekty świetlne i to należy zaliczyć na plus tego koncertu. Zwłaszcza w drugiej
części koncertu wizualizacje wyświetlane na ekranie umieszczonym za sceną
świetnie współgrały z muzyką i były tematycznie związane z aktualnie
wykonywanym utworem (Batman, Interstellar, Incepcja). Można mieć nieco
zastrzeżeń do nagłośnienia koncertu, które było moim zdaniem niedopracowane,
momentami zbyt inwazyjne, zbyt głośne, ale to też na pewno jest zawsze związane
z lokalnymi uwarunkowaniami miejsca wykonania. Pozostaje mieć nadzieję, że w
innych arenach akustyka koncertu jest na wyższym poziomie.
Dobór repertuaru zawsze będzie
kwestią bardzo dyskusyjną i tak jest w tym przypadku, bowiem z mojego punktu
widzenia było kilku ?wielkich nieobecnych?. Jak zawsze w tego typu sytuacjach
największe powodzenie w wyborze będą miały kompozycje, które zdobyły
popularność, co nie zmienia faktu, że tym samym równie wiele innych, dobrych
muzycznie tematów będzie odłożonych ?na półkę?. Tak było po trosze i tutaj,
chociaż tłumaczę to sobie zapewne też konwencją tournee, które ma wybitnie
rockowe zacięcie. Może i dlatego nie znalazły się tutaj moje ulubione
kompozycje Niemca, takie jak Ostatni Samuraj, Helikopter w ogniu, Pacific
Heights, K2, Spanglish czy wreszcie osobisty faworyt wśród niezliczonej liczby
soundtracków Zimmera, czyli Ucieczka z Rangunu. Niemniej jednak sporo kompozycji
z listy koncertowej było trafnym wyborem (tak jak np. Wożąc panią Daisy,
zwłaszcza na otwarcie koncertu, które jest bezbłędnym ?starterem?, idealnie nadającym
tempo) i sprawiło mi sporo satysfakcji. Dla mnie zdecydowanie najjaśniejszymi
momentami wieczornego show muzycznego było wspomniane już wyżej Wożąc panią
Daisy, ale i wyczekiwane suity z Gladiatora, Batmana, Interstellar czy finalnejIncepcji. Warto było być świadkiem tego muzyczno-wizualnego show na najwyższym
światowym poziomie.
Hans Zimmer już ponad trzydzieści
lat pozostaje w mainstreamie hollywoodzkich produkcji filmowych i nie zanosi
się na razie na to, że zejdzie na drugi plan. Takie koncerty jak ten z serii
Live on Tour są sprawnym i świetnie zorganizowanym show, które w znakomity
sposób przybliżają twórczość sławnego Niemca jego fanom, a także pozwalają
obcować w sposób bezpośredni z ich autorem. Nie sposób odmówić Zimmerowi
(pomimo deklarowanej nieśmiałości) prawdziwej umiejętności okiełznania zarówno
zespołu muzyków, którym przewodził, jak i zmysłu ułożenia sobie świetnych modus
vivendi z wdzięczną publiką. Liczne anegdoty, stopniowe przedstawianie członków
ekipy muzycznej czy wreszcie kurtuazyjne kilka słów w języku polskim połączone
z energicznym stylem bycia na pewno zjednały sobie uznanie wszystkich
oglądających ten show na żywo. Ponad dwie godziny prawdziwej muzycznej uczty
minęło bardzo szybko, ale pozostanie w pamięci na zawsze.
Autor relacji - Janusz Pietrzykowski
Bardziej obszerną relację autorstwa redaktor naczelnej, Anny Józefiak, możecie przeczytać na stronie www.klubfilmowy.com.
Zdjęcie - Hans Zimmer Live