Relacja z koncertu Maxa Richtera w Krakowie
15 Maj 2016, 12:38
Tegoroczną majówkę
Kraków zapamięta na długo, bo była to najlepsza muzyczna majówka w tym mieście od wielu lat. Krakowianie mieli możliwości wziąć udział aż w dwóch wielkich koncertach - Hansa Zimmera i Maxa Richtera.
Max Richter - słynny niemiecki kompozytor, wystąpił 1 maja po raz pierwszy w Polsce. Koncert odbył się w krakowskim
Centrum Kongresowym ICE. To był ciekawy wieczór dla melomanów. Z jednej strony spotkanie z symfoniczną muzyką, z klasyką baroku (ale w nowym wydaniu), a z drugiej strony z elektroniką oraz minimalizmem...
Podczas występu Richter przypominał zwykłego bywalca pubu niż uznanego kompozytora muzyki współczesnej, ponieważ na scenę w ubraną w smokingi orkiestrę wyszedł ubrany w czarny golf, dżinsy i zwykłe trampki. Stosunkowo zaskakujący, ale skromny wizerunek niemieckiego twórcy, to tylko namiastka tego, co kryje się w jego talencie. Kompozytor zaprezentował muzykę pełną wrażliwości, ale też precyzji oraz emocji.
Richter z powodu żonglowania stylami, często bezpretensjonalnego, zdobywa powoli coraz szersze uznanie. Nie brakuje jednak głosów negatywnych nt. twórczości kompozytora. Mówią, że Richter to bardziej imitator niż artysta. Zatwardziali krytycy nie zawsze przepadają też za jego klasycznymi dokonaniami. Krakowskim słuchaczom przyszło zweryfikować te opinie na żywo.
Program koncertu został podzielony na dwie części po 50 minut każda. W pierwszej zabrzmiała kontrowersyjna "przeróbka" "Czterech pór roku" Vivaldiego, w drugiej - materiał z płyty, którą Richter mocno namieszał w środowisku muzycznym - "The Blue Notebooks". Richter pokazał publiczności swoje dwa oblicza: kreatora zmienionej klasyki i kreatora własnych brzmień. W obu wypadkach była to ciekawa podróż w krainę dźwięków.
Wydane w 2012 roku "Vivaldi Recomposed" unowocześniły przekaz i wydobyły te cechy, które czynią "Cztery pory roku" niezapomnianym dziełem, mimo, że Richter bardzo odważnie odrzucił dużą część oryginału. Twórca wspólnie z orkiestrą "Sinfonietta Cracovia" zaprezentował Vivaldiego według swojego własnego klucza różnych sekwencji. Nie takiej interpretacji klasyki oczekiwali zapewne konserwatywni melomani. Warto jednak podkreślić, iż wersja Richtera to nic innego jak po prostu ambitny remix. Nie było tu żadnej wirtuozerii. Niemiecki kompozytor rozbił Vivaldiego na części po to, by złączyć tylko fragmenty, a całość zaprezentować z domieszką elektroniki i dużej dawki energii na smyczkach. Tu trzeba podkreślić, że główną rolę w koncercie odgrywały nie syntezatory na których grał Richter, ale skrzypce i ekspresja solistki Mari Samuelsen. Norweżka grała bardzo precyzyjnie i ekspresyjnie, do tego stopnia, że w przerwach musiała ocierać sobie pot z czoła i karku. To był świetny występ, a Samuelsen uświadomiła wszystkim na sali o doskonałej akustyce, że Vivaldi był prawdziwym geniuszem skrzypiec. Można się z nową wersją Vivaldiego zaprezentowaną przez Richtera zgadzać lub nie, ja się nie zgadzam, bo wolę oryginał, ale nie można nie docenić kunsztu i pomysłowości Richtera. Artysta dość przebiegle przerobił oryginał, czym zawojował świat - płyta z tą przeróbką była najlepiej sprzedającym się albumem z muzyką klasyczną w 2012 na całym świecie, a to musi zrobić wrażenie!
Po swoich nowych "Czterech porach roku" przyszła kolej na drugą część koncertu po 20 minutowej przerwie. Richter zdecydowanie zmienił i wyciszył klimat. "The Blue Notebooks" to bardzo powoli płynąca i melancholijna, wręcz senna muzyka, którą kompozytor wzbogacił o recytowane po angielsku fragmenty poezji Kafki i naszego Czesława Miłosza. Drugą część koncertu zagrał jego zespół "The UK Ensemble". Smyczki świetnie pasowały do fortepianu i subtelnej elektronik, w której dominujące dźwięki Richter napędzał za pomocą syntezatora Mooga. Ambient w typowym wydaniu pozwolił słuchaczom na głębszy oddech. Druga część koncertu zleciała bardzo szybko, głównie z powodu jednostajności i monotematyczności tego typu muzyki. Publiczność mimo tego nie bardzo chciała żegnać się z Richterem, bo bisów było aż 4.
Największą niespodzianką koncertu było to, że po jego zakończeniu
kompozytor w specjalnie przygotowanym miejscu wyszedł na długie minuty
do publiczności i wszystkim chętnym cierpliwie podpisywał płyty.
Wielki szacunek do Richtera i organizatorów. Pomimo tego, że zdjęć z
kompozytorem nie można było robić, każdy kto chciał, mógł zdobyć
autograf Artysty.
Był to bardzo dobry koncert, choć zdecydowanie nie dla wszystkich. Zatwardziali melomani zapewne nie zjawili się na sali, a gdyby tak było, zakładam, że część z nich z oburzeniem wyszła by w połowie pierwszej części koncertu. W trakcie przerwy słychać było szeptania w foyer typu "no jak można tak przerabiać takie dzieło", które kontrastowały z opiniami "ależ fantastycznie to przerobił". Czy zatem można powiedzieć, że Richter to artysta kontrowersyjny? Bez dwóch zdań. Jednak nie ma w tym nic złego, bo dobra muzyka obroni się zawsze sama!
Autor relacji - Adam Krysiński
Podziękowania składam dla Krakowskiego Biura Festiwalowego i pracowników ICE Congress Center - za życzliwość i nieustanne promowanie dobrej muzyki w Krakowie.