"Dawno skończyły się w Polsce czasy mówienia, że coś jest muzycznie dobre dlatego, bo jest zagraniczne." - Wojtek Urbański
W połowie stycznia nasz redaktor naczelny Adam Krysiński spotkał się w Krakowie z Wojtkiem Urbańskim - czołówką polskiej sceny elektronicznej oraz autorem muzyki do serialu kryminalnego Ultraviolet, która została wydana w formie fizycznej na CD (oraz cyfrowo) przez wytwórnię U Know Me Records.
Wojtek Urbański (rocznik 1986) jest muzykiem, DJ-em, kompozytorem, producentem muzycznym i sound designerem. Przez lata komponował utwory do audiobooków, spektakli teatralnych, reklam i pokazów mody. W 2016 roku został nominowany do Fryderyka za debiutancki album zespołu Rysy, który współtworzył. Występował na największych muzycznych festiwalach w Polsce takich jak: Open`er, Tauron Nowa Muzyka, OFF, Audioriver czy Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie. Pod koniec 2017 roku zadebiutował w muzyce filmowej tworząc oryginalną ścieżkę dźwiękową do dużego serialu kryminalnego telewizji AXN Polska - "Ultraviolet", która została bardzo dobrze przyjęta przez krytyków i branżę.
Dlaczego właśnie elektronika? Jak wspomina koncerty z Jean-Michel Jarre`m i Giorgio Moroder`em? Za co ceni soundtrack z "Mikrokosmosu" Bruno Coulais? Co wspólnego ze sobą ma cybersieć i muzyka elektroniczna? Dlaczego właśnie "Ultraviolet"? Za co ceni Hansa Zimmera i Abla Korzeniowskiego?
Tego, między innymi, dowiecie się z tego obszernego wywiadu. Zapraszamy do lektury!
Zacznijmy może od trochę banalnego pytania, ale ono musi paść na starcie naszej rozmowy. Dlaczego właśnie muzyka? Jakie dźwięki z dzieciństwa przychodzą Ci na myśl? Co rozbudziło w Tobie muzyczne pasje?
Jestem dzieckiem rewolucji komputerowej. Około 2001 roku jakimś cudem trafił do mnie pierwszy program muzyczny. Moja siostra miała kolegę - Tymoteusza Borowskiego, który teraz jest znanym malarzem. On był ode mnie trochę starszy, bawił się wtedy muzyką i to on pożyczył mi te programy. Zainteresowały mnie jak nowa gra komputerowa. Zacząłem sobie w nich klikać, zmieniać, kombinować, bawić się nimi. To było dla mnie wyzwanie, miałem chęć eksploracji czegoś nowego, nauczenia się obsługi tych setek dziwnych przycisków oraz suwaków i to rozbudziło we mnie pasję do muzyki. Nikt inny tej pasji nie mógł we mnie rozbudzić, bo nie pochodzę z muzycznej rodziny, nikt się tym u nas w domu profesjonalnie nie zajmował, jednak jakimś cudem wciągnęło mnie to.
Po jakimś czasie te moje zabawy z programami obudziły we mnie wrażliwość muzyczną. Zauważyłem, że dźwięki, które z nich wychodzą zaczęły sprawiać mi przyjemność. Do pierwszych kompozycji podchodziłem raczej od strony perkusyjnej. Tworzyłem rytmiczne solówki, groove`y, a po chwili załatwiłem sobie do tego "żywe" bębenki, a jeszcze później uzbierałem fundusze na prawdziwą perkusję. Później zacząłem do tej mojej zabawy z perkusją dokładać jakieś melodyczne sample lub dogrywać syntezatory. Równolegle przyszła też do mnie fascynacja muzyką jazzową.
Ile miałeś wtedy lat?
To było gimnazjum, miałem jakieś 14 lat. Nigdy nie byłem w żadnej szkole muzycznej, nie miałem trenerów czy nauczycieli, nie chodziłem na żadne kursy. Wszystkiego uczyłem się sam. Zacząłem słuchać płyt Milesa Davisa. Potem wciągnął mnie Carl Craig i jego "Innerzone Orchestra" i "The Detroit Experiment". Pamiętam też, jakie wrażenie zrobiła na mnie "Panthalassa", czyli płyta z remiksami Milesa Davisa stworzonymi przez Billa Laswella. To było świetne połączenie elektroniki z jazzem. Później odkryłem zespół Pink Freud Wojtka Mazolewskiego. Zaskoczyło mnie to, że można np. skreczować trąbką, że można żywy instrument przetwarzać elektronicznie. Wtedy mówiło się na to nu-jazz. Po jakimś czasie porzuciłem grę na perkusji, bo zauważyłem, że ciekawsze i lepiej brzmiące dla mnie rytmy mogę stworzyć na komputerze.
Zacząłem dokładać coraz więcej melodii, sampli, pojawiały się nowe pluginy. Lubiłem się wprowadzać tym wszystkim w taki muzyczny stan, jaki dokładnie chciałem. Po chwili zacząłem już podkładać sobie te utworki do różnych filmików, które nagrywałem aparatem fotograficznym lub kamerą, bo smartfonów wtedy jeszcze nie było. Lubiłem nagrywać naturę, a las zawsze mnie bardzo inspirował. Ta praca z obrazem sporo mi dała, bo do dziś gdy widzę obraz, jest mi łatwiej układać do tego muzykę i nie jest to dla mnie wysiłkiem. Ruchy kamery, światło, kolorystyka, to już wtedy było dla mnie inspirujące. Pamiętam, że ćwiczyłem też na filmach fabularnych. Puszczałem sobie film na DVD bez dźwięku i do poszczególnych scen próbowałem podkładać te wszystkie muzyczne rzeczy, które robiłem w programach na komputerze. Takie były moje początki z muzyką ilustracyjną.
Zająłeś się później elektroniką i DJ-ejką.
Tak. Miałem wtedy fajny "romans" ze słynną wytwórnią elektroniczną Compost Records z Monachium - jedną z moich wówczas trzech ulubionych, obok Ninja Tune i Sonar Collective. Byłem małolatem, ale postanowiłem wysłać im moją muzykę - te rzeczy, które tworzyłem w domu na komputerze. Miałem wtedy jakieś 17 lat. Spotkało się to z dobrym odzewem z ich strony. Postanowili wydać moje dźwięki na winylu. Płyta została zauważona na naszej rodzimej scenie elektronicznej, dla wielu osób było wtedy zaskoczeniem, że taka renomowana wytwórnia wydała płytę jakiemuś szczylowi z Polski. [śmiech]
To otworzyło mi wiele furtek, ale byłem niestety za młody. Gdybym wtedy miał doświadczenie i był starszy, to mógłbym śmiało nagrywać płyty i grać duże trasy koncertowe. Ten sukces mnie zablokował i przytłoczył. Stresowało mnie to. Zacząłem to traktować zbyt ambicjonalnie, fakt. W końcu doszło do momentu, że nie potrafiłem dokończyć nawet jednego utworu, czego rezultatem było to, że przestałem tworzyć muzykę na parę lat. Liceum to był dla mnie ciężki czas z tego powodu. Później postanowiłem iść na studia. Wybrałem Akademię Sztuk Pięknych, bo na Akademię Muzyczną nie miałem szans z powodu braku kierunkowej szkoły średniej. Od dziecka lubiłem rysować i byłem plastycznym człowiekiem, więc ten wybór był - zaraz po muzyce - naturalny.
Tam poznałem wykładowcę, który zauważył, że jestem mocno umuzykalniony. Tak się szczęśliwie złożyło, że on przygotowywał reklamy dla telewizji i szukał muzyka. Postawił na mnie i tak zacząłem pisać muzykę do reklam. Wprowadził mnie w ten świat i załatwił mi pierwsze zlecenia. Założyłem swoją firmę i przez całe studia zrobiłem sporo muzyki do reklam w różnych stylistykach. Tworzyłem też oprawy muzyczne uroczystych gal świata reklamy, mówię tu o KTR, Media Trendach oraz o gali rozdania Effie Awards. To mnie podbudowało, przywróciło wiarę w siebie i swoje umiejętności, pozostawiło przy muzyce. Udało mi się pokonać niemoc twórczą, która gnębiła mnie całe liceum i powoli zacząłem wracać do moich autorskich projektów.
Ramię w ramię z kreatywnością w muzyce elektronicznej idzie sprzęt. Powiedz na czym pracujesz, na jakich instrumentach i programach?
Zawsze pracowałem na programie Reason, ale miał on zamkniętą formułę. Nie miał VST, czyli nie można było do niego podpiąć zewnętrznych urządzeń. Potem przeszedłem na klasycznego Abletona, czyli program, który jest dziś popularnym standardem. W międzyczasie pojawił się komputerowy Native Instruments Reaktor, który był w zasadzie językiem programowania elektronicznych syntezatorów. Można do niego było ściągać moduły czy cyfrowe sample. Od jakiegoś czasu nagrywam bardzo dużo zewnętrznych syntezatorów. Paradoksalnie mniej interesuje mnie jaki to będzie sprzęt, ale to jakimi efektami go potraktuję, jak go obrobię. Lubię nakładać na siebie bardzo dużo warstw. Mam taki ulubiony przester Scherman Filter Bank. Skonstruował go jakiś szalony Belg i jest to bardzo ekstremalna maszyna. Jak się do niego coś wpuści, to nigdy nie wiadomo co wyjdzie. [śmiech] To jest bardzo inspirujące urządzenie i to podstawa mojego tworzenia brzmień. Lubię też korzystać z nie do końca nastrojonych instrumentów. Jest taki cyfrowy syntezator Absynth firmy Native Instruments, który również mnie inspiruje.
Brzmienie jest dla mnie kluczowe. Nie wystarczy zagrać ładnej melodii. Czasami nawet ta melodia jest dla mnie mniej istotna, bo mając np. prosty interwał, który połączymy w kilka prostych dźwięków, a potem nałożymy na nie kilka warstw i przestrzeń - to często coś takiego pomoże nam stworzyć siłę muzyki. Możesz złożyć bardzo piękną, rozbudowaną, harmoniczną melodię, która będzie bardzo poruszająca, ale dla słuchacza równie poruszające mogą być dwa proste dźwięki, ustawione w odpowiedniej przestrzeni, mające poruszające brzmienie.
Czy poza wspomnianą perkusją grasz jeszcze na jakimś żywym instrumencie?
Doświadczenie z instrumentami żywymi mam spore, bo przez te wszystkie lata przewinęła się przez moje ręce tona takich sprzętów. Na żadnym oczywiście nie gram profesjonalnie. Kiedyś złapałem super kontakt z kontrabasem, którego pożyczyłem od kolegi. Ponieważ nie mam wykształcenia kierunkowego, nie wiedziałem jak się na tym gra, więc szukałem sobie dźwięków. Improwizowałem, bawiłem się ułożeniami palców na gryfie. Podoba mi się w tym instrumencie to, że nie ma progów. Nie jest od razu "sztywnym" sprzętem, bo daje soliście sporo możliwości, niedokładnych czy niedostrojonych dźwięków i ma bardzo długi gryf, co ma duże znaczenie szczególnie do rzeczy sound designerskich. Możesz grać na nim jak na perkusji, struny są grube i solidnie uderzają o gryf, albo możesz grać stricte basowo. To bardzo inspirujący instrument.
Bardzo lubię też gitary basowe i granie wysokich rejestrów na basowych instrumentach. Często je stosuję w swojej muzyce. Na syntezatorach również lubię przestrajać bas o 2 czy 3 oktawy w górę, bo lubię specyficzną barwę, która wtedy się wytwarza. To są już wtedy oktawy typowo sopranowe jednak czujesz, że ten dźwięk ma basowy rodowód.
Najlepiej gram chyba na perkusji, ale to z tego powodu, że była ze mną najdłużej i najwięcej czasu jej poświęciłem. To jest instrument, który wymaga regularnych ćwiczeń, bardzo dobrej koordynacji ruchowej. W przypadku perkusji nie sprawdza się powiedzenie że "to jest jak z jazdą na rowerze, tego się nie zapomina". Najczęściej pracuję jednak w oparciu o fortepian i gitary. Zauważyłem też, że nasze konotacje kulturowe mają wpływ na podejmowanie przez nas decyzji o użyciu danego instrumentu. Jeśli mam bardziej klasyczny projekt, to zazwyczaj wiem, że bardziej zasadne będzie użycie fortepianu. Jeśli jest to coś, co ma np. bardziej luźny czy alternatywny charakter, to gitara bardziej mnie sprowokuje do poszukiwania barw i dźwięków. Po prostu pewne barwy już z góry powodują konkretne skojarzenia, choć oczywiście nie jest to 100% reguła. Uwielbiam to jak mój Fender Telecaster współpracuje z genialnym brytyjskim przesterem Thermionic Culture Rooster.
Kiedy komponujesz muzykę, to co przychodzi do Ciebie najpierw? Czy jest to bardziej emocjonalny czy też intelektualny proces?
Czysto emocjonalny. Emocje są dla mnie najważniejsze. Gdy pracuję przy reklamie, teatrze, czy serialu, to zawsze pierwsze o czym rozmawiam z reżyserem to emocje i obraz. Zawsze dużo rozmawiam z reżyserem, dopytuję o konkretne momenty, o emocje, proszę aby dokładnie mi opisali co chcieliby poczuć w danej chwili. Kwestia stylistyki i instrumentarium jest tu wtórna.
Czy pisząc muzykę myślisz o odbiorcy, o uczuciach jakie chciałbyś wywołać, czy też koncentrujesz się tylko na swoich przeżyciach i nie myślisz o odbiorze muzyki przez słuchaczy?
Sporo myślę o odbiorze muzyki przez słuchaczy! Często zastanawiam się, czy czują to co ja. Nieraz jestem zaskakiwany, bo ja myślę np., że to coś jest wesołe, a ktoś mi mówi: "Wojtek, to jest takie dołujące". Podobne sytuacje zawsze wzbudzają we mnie zastanowienie i dezorientację. Chcę muzyką docierać do słuchacza i myślę o nim, ale nie umiałbym zrobić czegoś, co nie byłoby moim prawdziwym odczuciem. Muzyka, którą wypuszczam to rzeczy, które mnie bardzo poruszają.
W 2013 roku wygłosiłeś wykład na słynnym TEDxWarsaw. Czy mógłbyś przybliżyć, co wówczas przekazywałeś słuchaczom?
Nie wszystko mi się udało tam przekazać. [śmiech] To było dość stresujące dla mnie wydarzenie. Wykładałem o ogólnie pojętej sonosferze. Mówiłem o funkcji muzyki w przestrzeni publicznej, o zainteresowaniu warstwami. Dziś miałbym dużo więcej do przekazania i powiedzenia, bo zdobyłem przez te parę lat sporo doświadczenia. Środowisko dźwiękowe i cała audiosfera to jest niekończący się temat. Z tego co pamiętam, ten mój wykład można obejrzeć na YouTube.
Grałeś na największych muzycznych festiwalach jak Open`er (czterokrotnie), Audioriver, OFF, Spring Break, czy Tauron Nowa Muzyka. To spory wyczyn, nie każdy może się tym pochwalić. Powiedz, co dały Ci występy na żywo przed dziesiątkami tysięcy ludzi?
Na początku dużym wyzwaniem były dla mnie występy dla kilkuosobowej publiczności. Ten moment przejścia, w którym grywasz sam dla siebie w swoim studio, a potem nagle przechodzisz do grania dla publiczności w klubach, był dla mnie znaczący i zauważalny. Jednym słowem start od braku publiczności do jakiejkolwiek publiczności - to jest duży skok doznań. Natomiast już później w trakcie powiększania publiczności, wcale nie przychodzą do ciebie nowe umiejętności, bo mój stres oraz mój repertuar nie zmieniają się w zależności od ilości ludzi pod sceną. Tak samo staram się dla 100 osób i tak samo dla 10-ciu tysięcy.
Mnie bardzo interesuje atencja ludzi i słuchaczy, stąd też uważam, że bardziej kameralne koncerty więcej wymagają od muzyka i mogą mu więcej powiedzieć o tym kim on jest i kim jest jego twórczość. Przy wielkich imprezach tolerancja słuchaczy i przypadki losowo-techniczne są dla muzyka bardziej łaskawe i łatwo coś niezauważenie skorygować w trakcie występu. [śmiech] Na małym koncercie w niedużym klubie jakieś niedopatrzenie ze sprzętem lub błąd nie ujdzie tak łatwo na sucho.
Bardzo dużo dały mi moje doświadczenia z wielkiej trasy koncertowej z "Rysami", o których za chwilę porozmawiamy. Ogranie ze sceną, niwelowanie tremy, obserwowanie zza konsoli reakcji ludzi, ich zaangażowania i zainteresowania koncertem, to duża umiejętność. To samo kwestia ustawiania kolejności utworów na setliście, zwracanie uwagi na kulminacyjne punkty koncertu, bo zawsze w trakcie imprezy są miejsca gdy energia choć na chwilę siada. Gdy widzisz, że słuchacze zaczynają sprawdzać Facebooka na telefonie zamiast słuchać tego co grasz na scenie, to zawsze jest znak dla muzyka, ale musi on też potrafić to zauważyć. A o to najłatwiej właśnie na bardziej kameralnych imprezach. Takie sytuacje zwracają muzykowi uwagę na to, że może już czas skrócić jakiś utwór, przemontować setlistę, czy dokonać korekt w brzmieniu. Musisz po prostu mieć oczy dookoła głowy. [śmiech]
W maju 2017 roku miałeś okazję supportować na Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie samego Giorgio Morodera. Jakie to uczucie zamykać imprezę na wielkim placu przed Galerią Krakowską po secie takiej legendy?
To było dla mnie bardzo ważne przeżycie, bo Moroder to rzeczywiście legenda. I to nie tylko dzięki tym jego piosenkom, które każdy z nas rozpoznaje po 2 nutkach. To jest facet, który jest jedną z największych gwiazd muzyki elektronicznej w historii. Miałem wtedy okazję go poznać i z nim porozmawiać. Ta przygoda na FMF otworzyła mi oczy na to, że w muzyce nie ma jednak ram wiekowych, że radość z bycia muzykiem, dawania muzyki innym, nie podlega regulacjom wiekowym. Wszystko zależy od nas samych, na ile pozostaniemy młodzi duchem. Często zastanawiałem się czy nie będzie mi kiedyś po prostu głupio zajmować się np. DJ-owaniem, kiedy będę już w podeszłym wieku. Że może to nie wypada Giorgio rozwiał moje wątpliwości.
Fajną przygodą był też kiedyś koncert w TVP w programie "Świat się kręci", kiedy jako "Rysy" mieliśmy przyjemność zagrać tam w obecności samego Jean-Michel Jarre`a, ale przede wszystkim poznać go w trakcie nagrania programu, porozmawiać z nim oraz wręczyć mu naszą płytę.
(fotografia po lewej - Wojtek Urbański i Giorgio Moroder) (fotografia po prawej - Wojtek Urbański, Jean-Michel Jarre i Łukasz Stachurko)
To porozmawiajmy teraz o tych Rysach. W 2016 roku zostałeś nominowany do Fryderyka za debiutancki album właśnie tego zespołu, który współtworzyłeś. Powiedz jak to się zaczęło, skąd pojawił się pomysł na zespół Rysy?
To był projekt, który powstał na gruncie typowo koleżeńskim. Znaliśmy się z Łukaszem Stachurko, z którym założyłem ten duet, od lat. Pod względem artystycznym byliśmy zawsze trochę gdzie indziej, ale okazało się, że zderzenie tych dwóch naszych odmiennych muzycznych światów przyniosło efekt. Łukasz ma inną wrażliwość muzyczną niż ja, ale na różnych jam-sesjach, które sobie improwizowaliśmy na syntezatorach, okazało się, że to zaczyna się ze sobą fajnie łączyć. Zaprosiliśmy też do naszego duetu Justynę Święs, która wówczas ostro ruszyła z karierą ze swoim zespołem The Dumplings. Nagrała nam wokale, napisała większość tekstów. Byliśmy takim nieformalnym trio, bo formalnie był to duet mój i Łukasza, ale sądzę, że bez Justyny nie zaszlibyśmy tak daleko. Zaprosiliśmy też Piotra Ziołę do jednej piosenki, oraz Bartka "Baasch" Schmidta, który jest m.in. autorem muzyki do głośnych "Płynących Wieżowców" Tomka Wasilewskiego. Baasch zaśpiewał nam 3 piosenki. Wszyscy poczuliśmy w tym potencjał, że warto wyjść do ludzi i zaprezentować się na koncertach. W międzyczasie wydaliśmy ten materiał na płycie. "Traveler" wyszedł we wrześniu 2015 roku i okazał się sukcesem, dostaliśmy nominację do prestiżowych Fryderyków w kategorii "fonograficzny debiut roku" oraz zagraliśmy wielką trasę koncertową po Polsce i nie tylko. To było grubo ponad 100 koncertów w półtora roku!
Muzycznie dałem temu projektowi wszystko co miałem. Było to spore rozwinięcie skrzydeł, które dało dużego kopa mojej karierze. Siłą rzeczy dotarłem dzięki temu projektowi do bardzo wielu uszu, poznałem wielu ludzi i to otworzył mi sporo furtek do dalszych projektów. Ale też nie było dla mnie nigdy celem samym w sobie, żeby mieć coraz więcej fanów. Dlatego po półtora roku zaproponowałem Łukaszowi, żeby zawiesić działalność zespołu. Większość osób z którymi rozmawiałem, włącznie z moją rodziną, pukało się po głowie i mówiło mi: "Co ty robisz? Zespół jest przecież u szczytu popularności, macie za sobą taki sukces!" Kontynuowanie działalności zespołu wiązałoby się dla nas z kolejnymi festiwalami, koncertami, wydarzeniami. Jednak dla mnie byłaby to już kwestia ilościowa, a nie jakościowa. Pomimo, że komercyjnie był to krok wstecz, to jednak artystycznie zamknięcie Rys było ważnym momentem dla mnie jako artysty. Tak to dzisiaj odbieram i nie żałuję tej decyzji.
Czy w takim razie polscy słuchacze dają dziś artystom prawo do eksperymentowania, do zmian?
To jest dobre pytanie. Nie zawsze jest z tym różowo. Często dla fanów choćby zmiana stylistyki muzycznej zespołu jest już nie do przyjęcia, a co dopiero zamknięcie jego działalności. [śmiech] Chciałbym, aby zawód muzyka był wolny od jakichkolwiek oczekiwań publiczności, ale siłą rzeczy nie da się uciec przed tym, że fani oczekują, aby kolejna twoja płyta była tak samo dobra i by kontynuowała tę muzyczną drogę, którą polubili. Zmiana stylu i eksperymentowanie często wiąże się ze zmianą liczby fanów w jedną lub w drugą stronę, ale muzyk musi z tym żyć, to jest wpisane w nasz zawód. Słuchacz na pewno lubi rozwój, ale wydaje mi się, że kompletnych wolt ze strony muzyka słuchacze nie znoszą dobrze.
Czy łatwo jest zatem dziś zachować artyście własną indywidualność?
To jest trochę filozoficzna kwestia. Myślę, że warto mieć swoją indywidualność, ale ja zawsze liczyłem się w jakiś sposób ze słuchaczem. Nie będę mówił, że robię muzykę tylko taką, jaką czuję i mam w nosie innych, bo to tylko pół prawdy. Cieszy mnie, że robię rzeczy, które są słuchane i lubiane, nie idę w totalne eksperymenty, zachowuję tu zdrową dla siebie proporcję. Zacząłem trochę dywersyfikować swoją twórczość. Jako "Urbanski" podpisuję swoje mocno elektroniczne i DJ-ejskie rzeczy, a teatr i telewizję podpisuję jako "Wojtek Urbański". Mam w szufladzie parę projektów, które pewnie za jakiś czas ukażą się na rynku. Są one w różnych stylistykach, więc będę musiał przemyśleć pod jakim moim alter-ego je wydać. [śmiech] Mam swoje brzmienie, czuję je, wiem to też od moich słuchaczy. Lubię fakt, że to działa na ludzi i na pewno nigdy bym się od nich nie odciął.
Napisałeś też muzykę do wielu reklam czy audiobooków - czy tworzenie takiej muzyki różni się jakoś znacząco od pisania muzyki do teatru czy serialu?
Tak, różnice są spore. Sposób pracy i energia są różne. W teatrze jestem elementem produkcji, a w telewizji, reklamie czy audiobookach jestem elementem postprodukcji. To jest ta główna różnica. W przypadku teatru pracuję na bardzo wczesnym etapie, a efekty mojej pracy idą najczęściej równolegle z postępami prób aktorskich, budowania scenografii i wszystkiego po kolei. W przypadku projektów cyfrowych jak reklama czy serial, ja przychodzę tam na końcu, gdy jest już w większości po wszystkim, nakręcone i zmontowane, więc dostaję to wtedy ja aby zrobić muzykę. Element ludzki tutaj też ma wyróżniające znaczenie. W teatrze pracuję z ludźmi, a nie wirtualnie, tak jak nad reklamą czy audiobookiem. Nie rozsądzam, która z tych prac jest ciekawsza lub fajniejsza, bo to nie o to chodzi. Lubię każdy z tych rodzajów projektów. Staram się, aby te projekty mi się fajnie wymieniały między sobą, bo lubię różnorodność.
Przejdźmy teraz do rozmowy na temat muzyki filmowej i Twojego soundtrackowego debiutu w nowym serialu kryminalnym telewizji AXN Polska - "Ultraviolet". Powiedz, jak to się stało, że muzyk z kręgów niezależnej elektroniki trafił do komercyjnego pełnometrażowego serialu?
Pierwszą przyczyną było to, że polski rynek jest dziś szeroki i nie mamy się czego wstydzić. Już dawno skończyły się czasy mówienia, że coś jest muzycznie dobre dlatego, bo jest zagraniczne. Rynek jest otwarty na młodsze pokolenia, zarówno w filmie, telewizji, jak i w muzyce, a twórcy i reżyserzy lubią postęp, są coraz bardziej odważni twórczo. Elektronika i pozycja muzyki elektronicznej w naszym kraju dojrzewa i zmienia się na lepsze. To co było awangardą, buntem w latach 90`, przekształca się dziś w normę. Taka jest zawsze kolej rzeczy. Dziś muzyka elektroniczna często z powodzeniem konkuruje z orkiestrą symfoniczną w filmie. Zmiana dokonywała się na przestrzeni wielu lat. I nie mówię tu już o tytułowych piosenkach, bo tu mieliśmy elektronikę choćby w czasach Giorgio Morodera, ale o całych score`ach filmowych, całej warstwie muzyki ilustracyjnej w obrazie filmowym.
Myślę, że na fali tej tendencji twórcy serialu zgłosili się do mnie. Wiem, że znali moje dotychczasowe dokonania, moje brzmienie. Propozycję przyjąłem od razu bez wahania. [śmiech]
Co było dla Ciebie głównym punktem startu podczas pisania muzyki do tego serialu, poza wskazówkami reżysera - obraz i akcja, czy raczej to czego nie widzimy, czyli emocje i nastrój?
Sporo mocnych elementów muzycznych do serialu powstało zanim dostałem obraz. Zrobiłem bardzo dużo muzycznych szkiców, które potem dopasowałem, podrasowałem i aranżowałem pod serial. Piosenka tytułowa też powstała zanim zobaczyłem pierwszy odcinek, więc trochę w ciemno. Ale okazało się to strzałem w dziesiątkę. Bardzo dużą inspiracją były moje długie rozmowy z reżyserem. Znałem zarys scenariusza, historię, klimat serialu, tę całą otoczkę cybersieci. Reżyser Janek Komasa miał pomysł i wiedział jaki muzyczny klimat chce osiągnąć. Jedną z naszych wspólnych inspiracji był film "Drive" z muzyką Cliffa Martineza i piosenkami m.in. Kavinsky`ego, które w obrazie robią tam kapitalną robotę.
Pamiętam, że pierwsze 3 dni to była praca w zasadzie 24 godziny na dobę. [śmiech] Było to ważne doświadczenie i sporo tego, co udało mi się wówczas skomponować, finalnie znalazło się w serialu. Później zaczęła się codzienna praca z muzyką ilustracyjną pod konkretne sceny.
Czy producenci i reżyser narzucali Ci swoje oczekiwania?
I tak i nie. To było 10 odcinków po ok. 45 minut. W każdym różne historie i różne zagadki kryminalne. Muzycznie serial wypełniony jest muzyką w ok. sześćdziesięciu-kilku procentach. Musiałem stworzyć coś, co zadziała. Nie miałem specjalnych narzuconych ram, ponieważ wszyscy od początku wiedzieliśmy jaki ta muzyka ma mieć klimat. Miała podkreślać pokazaną w Ultraviolecie siłę nowych technologii. Dlatego też mnie zatrudniono, żebym robił to, co umiem najlepiej. [śmiech] Zajmuję się od zawsze takim typem muzyki, więc teoretycznie z tego powodu mogło być mi łatwiej. Oczywiście też w pewnych momentach jesteś zmuszony do tworzenia konkretnego brzmienia. Przykładowo, gdy na ekranie masz pościg czy akcję, musisz to też słyszeć w muzyce. Musisz wtedy dać akcent na niejedno uderzenie czy upadek. W wielu scenach spokojniejszych miałem większą wolność, czy wręcz dowolność twórczą.
(Wojtek Urbański i Marta Nieradkiewicz - odtwórczyni głównej roli kobiecej w serialu Ultraviolet)
W Polsce w zasadzie standardem jest w serialach krótki temat instrumentalny podłożony pod krótką czołówkę. Czy to był Twój pomysł aby w Ultraviolecie była piosenka przewodnia?
Od początku wszyscy chcieliśmy mieć tutaj piosenkę, a do tego w wykonaniu rozpoznawalnej i cenionej artystycznie wokalistki. Było dla nas jasne, że musi to nam zaśpiewać Justyna Święs z zespołu The Dumplings i szczęśliwie udało się ją pozyskać. Telewizja AXN Polska chciała żeby piosenka dostała też swoje autonomiczne życie - aby miała premierę przed serialem jako singiel radiowy i żeby powstał do niej teledysk. To wszystko udało się nam zrealizować. Bardzo się cieszę, że tak się stało, bo lubię projekty kompletne i dopracowane. Warto podkreślić, że dostaliśmy bardzo porządny budżet na muzykę i teledysk. Mam nadzieję, że to finalnie widać i słychać. [śmiech]
Tak, słychać i widać w mediach, że budżet i nakłady na promocję tej muzyki były spore. To jest rzadkość w naszym kraju!
Tak, warto to podkreślić. Na dodatek teledysk miał własny scenariusz, a nie był tylko zlepkiem ujęć z serialu, tak jak to często w standardzie miało w Polsce miejsce. Reżyserem klipu (do obejrzenia poniżej) był jeden z najlepszych reżyserów klipów w Polsce - Filip Załuska. Dostał on wolność artystyczną. Zatrudniliśmy też aktora Bartłomieja Topę, który w serialu gra inspektora Kraszewskiego, szefa wydziału Policji. Chciałbym aby "Ultraviolet" był początkiem dobrej tendencji w naszej branży, bo rzeczywiście nie często dziś się zdarza, by telewizja podchodziła tak poważnie do tematu muzyki, jak zrobił to AXN Polska, za co jestem im bardzo wdzięczny.
W serialu poza Twoją muzyką instrumentalną pojawiły się też piosenki polskich artystów elektronicznej sceny niezależnej. Powiedz, czy miałeś wpływ na ich wybór do serialu?
Nie musiałem mieć wpływu na ich wybór, bo szczęśliwie się złożyło, że pracował przy tym serialu jako supervisor - oprawca muzyczny, znany dziennikarz Filip Kalinowski. Jest to osoba świetnie zaznajomiona ze sceną alternatywną i bardzo go cenię, obserwując jego pracę od lat. O jego wybory byłem więc spokojny. [śmiech]
Nie wszystko dało się jednak zrealizować. Nie wszystkie utwory weszły finalnie do serialu. Mieliśmy np. pomysł, by w każdej sytuacji w której główna bohaterka jeździ samochodem po Łodzi, w której był kręcony serial, pojawiała się pewna pula piosenek. Często jednak montaż tych scen był tak dynamiczny lub za szybki, bo np. ona odbierała telefon w trakcie jazdy i pojawiały się cięcia kamery, tak że konwencja słuchającej w skupieniu radia bohaterki nam się wtedy rozsypywała. [śmiech]
Powiedz ile czasu zajęła Ci praca nad tym serialem od momentu pierwszego telefonu informującego o ofercie pracy?
Wszystko zaczęło się na wiosnę 2017 roku, a serial pojawił się w listopadzie 2017. Pierwsze szkice muzyki przygotowywałem powoli na początku wakacji, nie mając jeszcze do dyspozycji gotowych odcinków, bo serial cały czas był kręcony. Po wakacjach zaczęto przesyłać do mnie pierwsze montaże, tak że wrzesień oraz październik to była już bardzo intensywna praca. Zajmowałem się wtedy tylko tym, wszystkie inne projekty odłożyłem na bok. Nie dało się inaczej. Podczas miksów okazało się, że jak wspominałem ok. 60-70% serialu zostało umuzycznione. To był na serio duży projekt, a w dodatku mój pierwszy takiego typu. Musiałem podejść do tego tematu na 200%.
Czy muzykę komponowałeś i nagrywałeś w jakimś studio?
Tak, we własnym domu, a w trakcie pracy miałem jeszcze przeprowadzkę. [śmiech] Od lat pracuję w domu, a tylko pojedyncze żywe instrumenty nagrywam w studio. Piosenka tytułowa powstawała w całości w studio. Nagrywałem też na potrzeby tej muzyki instrumenty smyczkowe. Gra na nich Magdalena Laskowska, która jest bardzo kreatywną solistką i z którą pracuję od lat.
(Wojtek Urbański i Justyna Święs z zespołu The Dumplings podczas prac nad piosenką przewodnią)
W naszym kraju często kompozytor do serialu tworzy bazę tematyczną, a potem wszystko to w całości oddaje oprawcy muzycznemu, który podkłada to później pod odcinki. Kompozytor często nie ma już wtedy żadnego wpływu na to, jak zostanie potraktowana jego muzyka. Czy w przypadku Ultravioletu było tak samo?
Nie. To kolejny przykład na otwarte podejście AXN Polska, bo to ja układałem muzykę pod scenami. Oczywiście czasami nie wszystko równo spasowałem, a na finalnym montażu reżyser z dźwiękowcem dokonywali jakichś drobnych zmian, ale przeważającą większość materiału ułożyłem sam. Sporo oczywiście konsultowaliśmy się z szefem pionu dźwiękowego - Michałem Kosterkiewiczem.
Album z muzyką z Ultravioletu wydała w pięknym digipacku niezależna wytwórnia U Know Me Records. Wydania muzyki filmowej w formie fizycznej na CD to w naszym kraju mega rzadkość. Czy zabiegałeś o to wydanie?
Pomysł zrobienia płyty pojawił się później i oczywiście byłem bardzo zadowolony takim obrotem spraw. Jak już wspominałem, telewizja AXN Polska podeszła bardzo profesjonalnie do promocji tej muzyki, z rzadko spotykaną energią i pasją. Nie zdziwił mnie więc ich pomysł, by wypuścić tę muzykę na płycie. Album ukazał się nie tylko fizycznie, ale też na wszystkich najpopularniejszych serwisach streamingowych (w tym w całości legalnie na darmowym YouTube czy Spotify), także ma szanse rozprzestrzeniać się szeroko.
Powiedz czy słuchasz w ogóle muzyki filmowej? Czy wzorujesz się na jakimś kompozytorze filmowym w swojej pracy?
Słucham muzyki filmowej od dawna, a odkąd zacząłem się tym sam zajmować, moje zainteresowanie muzyką filmową jeszcze bardziej wzrosło. Zawsze zwracam uwagę na muzykę w filmach, to było we mnie już od dawnych lat, gdy sam kręciłem filmiki i podkładałem pod nie moje amatorskie dźwięki.
Wspomniałem już wcześniej o Cliffie Martinezie. Bardzo lubię jego twórczość. Inspirują mnie też nietypowe użycia instrumentów w filmie. To co zrobił Hans Zimmer z organami w "Interstellar" Nolana, to jest majstersztyk. Jestem do dziś pod wielkim wrażeniem tej muzyki. Mam inną wrażliwość muzyczną niż Zimmer i nie chciałbym się wzorować na nim, ale fakt tego, że zastosował w tym filmie tak odważnie instrument tak daleki od pojęcia sci-fi, jest bardzo inspirujące i warte uwagi.
Lubię Danny`ego Elfmana i Elliota Goldenthala. To co oni robią z orkiestrą i na jakim to jest technicznie i orkiestracyjnie zaawansowanym poziomie, jest chyba obecnie niedoścignione w Hollywood. Cenię również Alexandre Desplata i Michaela Nymana za ich bardzo klasyczny i delikatny styl.
Bardzo ważnym tytułem jest dla mnie "Mikrokosmos" Bruno Coulais. Niesamowity soundtrack i film, bo podczas jego seansu nie wiesz, czy to jeszcze aranżacja, czy już sound design i montaż dźwięku. Przykładowo słyszysz, że smyczki grają pizzicato, ale na ekranie nagle przechodzi to w tupot maleńkich nóżek mrówek i już nie wiesz co jest muzyką, a co dźwiękiem. [śmiech] Ten score jest dla mnie mega ważny i przeanalizowałem go na milion sposobów. Cały film zgrałem sobie do audio i studiowałem dokładnie każdą sekundę jego miksu. To jest dla mnie dzieło kompletne i wybitne jeśli chodzi o połączenie muzyki i dźwięku.
Najbardziej z rodzimej muzyki filmowej inspiruje mnie Abel Korzeniowski. Zasłuchuję się w jego muzyce od lat. Olbrzymia doza romantyzmu, klasyki, wyczucia niskich rejestrów, w czym na pewno pomógł mu fakt, że jest przecież też wiolonczelistą. "Samotny mężczyzna" to jeden z moich zdecydowanie ulubionych soundtrack`ów!
Powiedz jakie masz najbliższe plany zawodowe?
Pierwsza połowa tego roku będzie na pewno bardzo teatralna. Szykuję się do musicalu w Teatrze Śląskim z reżyserką Eweliną Marciniak, z którą już pracowałem w Teatrze Powszechnym w Warszawie przy "Księgach Jakubowych" oraz "Mapie i terytorium" w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Będzie tam dużo muzyki. Z próbami jeszcze nie ruszyliśmy, ale rozmawiamy intensywnie o tym projekcie. W tym tygodniu ruszyłem z próbami aktorskimi do spektaklu "Iluzje" Wyrypajewa w reżyserii Wojciecha Urbańskiego. Uprzedzę pytanie - tak, to przypadkowa zbieżność imion i nazwisk. [śmiech] Cieszy mnie ta praca, bo po intensywnej i samotnej pracy nad serialem wyszedłem do ludzi i spędzamy masę czasu na próbach. Za chwilę wejdę też do studia, bo będę produkował płytę jednej znanej artystce. Z racji pracy przy teatrze musiałem odpuścić sobie teraz koncerty na kilka miesięcy, także pewnie do lata w żadnym klubie nie wystąpię. Ogólnie pracy mam sporo i co najważniejsze, jest różnorodna. W międzyczasie pewnie wskoczy mi jeszcze jakaś reklama, albo pokaz mody. [śmiech]
(Wojtek Urbański i reżyser teatralny Wojciech Urbański)
Czy widziałbyś siebie w takiej sytuacji, że porzucasz dotychczasową twórczość, by zająć się tylko filmem lub telewizją?
Zdecydowanie nie. Bardzo lubię różnorodność, zmianę klimatów i trybów pracy. Projektów muzycznych jest dużo, a ja nie potrafiłbym ukierunkować się tylko na jedną stronę.
Czy możemy liczyć na Twój soundtrack w jakimś kolejnym polskim filmie czy serialu? Będziesz zabiegał o kolejne angaże?
Tak, już o nie zabiegam. Spodobała mi się ta praca i chciałbym by tego typu duże seriale pojawiły się dla mnie w przyszłości. Chciałbym też skomponować muzykę do filmu fabularnego, tym bardziej, że teraz będzie mi łatwiej po takim dużym i wymagającym projekcie jakim był "Ultraviolet". Wielkość projektu już nie będzie w stanie mnie zaskoczyć. Czuję się gotowy na podjęcie takich wyzwań. Jeden bastion już zdobyłem i mam nadzieję, że zdobędę kolejne. [śmiech]
Myślę też nad wydaniem soundtracków z moich produkcji teatralnych, w tym z tych nadchodzących. Chciałbym aby moja muzyka poza premierą serialu, poza jego emisją, czy poza sceną teatralną, miała też swoje odrębne i niezależne muzyczne życie.
(Wojtek Urbański, Justyna Święs, aktor Bartłomiej Topa i reżyser teledysku Ultraviolet - Filip Załuska)
W takim razie trzymam kciuki za kolejne sukcesy w telewizji i kinie i dziękuję Ci za rozmowę!
Również bardzo dziękuję. Pozdrowienia dla fanów i słuchaczy!
Autor wywiadu - Adam Krysiński(wywiad autoryzowany przez kompozytora, a wszystkie użyte w nim zdjęcia pochodzą z jego prywatnego archiwum).
Wojtkowi Urbańskiemu składam serdeczne podziękowania za poświęcony mi czas, życzliwość i cenne dla mnie uwagi. Wytwórni U Know Me Records składam serdecznie podziękowania za zainteresowanie projektem wydawniczym i wydanie płyty CD z muzyką z serialu Ultraviolet.