William Ross - "The Game Of Their Lives"
18 Lipiec 2005, 18:18Szymon
Jagodziński odnalazł i przetłumaczył dla Was wywiad jaki przeprowadził
Mikael Carlsson z kompozytorem Williamem Rossem, w sprawie muzyki do
nowego fillmu Davida Anspaugha "The Game of Their Lives" (2005).
Wyjaśnia on definitywnie kwestię udziału Jerry`ego Goldsmitha w tym
projekcie. Zapraszamy do lektury.
W tym toku będziemy mieli do czynienia z dużą ilością filmów na temat sportu. Już niedługo na ekrany wejdą takie tytuły jak:
The Longest Yard,
The Geatest Game Ever Played,
The Bad News Bears, na ukończeniu zaś są
Ice Princess,
Kicking and Screaming oraz
Fever Pitch,
które były w planach już od kilku lat, acz nie mogły się przebić. Od
kilku już lat David Anspaugh nosił się z zamiarem nakręcenia filmu
The Game Of Their Lives. Anspaugh, który nakręcił już wcześniej film o koszykówce (
Hoosiers) i footballu amerykańskim (
Rudy) teraz postanowił nakręcić film o piłce nożnej.
The Game Of Their Lives
opowiada o sensacyjnym wydarzeniu z 1950 r., kiedy to reprezentacja USA
w piłce nożnej właśnie, pokonała reprezentację Anglii. Muzykę do tego
filmu, podobnie jak do obu poprzednich filmów Anspaugha, miał napisać
Jerry Goldsmith. Niestety, jak wszyscy dobrze wiemy, już nie zdążył i
filmowcy musieli się rozejrzeć za następcą Jerry'ego. Padło na Williama
Rossa, który nie jest nowicjuszem w tej branży. Wystarczy przecież
wspomnieć jego muzykę z takich filmów jak
Tin Cup,
My Fellow Americans,
My Dog Skip.
Podjęcie
wyzwania jakim było napisanie muzyki do The Game Of Their Lives musiało
stanowić dla Pana trudną decyzję. Kiedy zatem filmowcy złożyli Panu tę
propozycję i czego konkretnie oczekiwali?
Zostałem poproszony o napisanie muzyki do The Game Of Their Lives
bezpośrednio po śmierci Jerry'ego, co nie znaczy wcale, że byłem
jedynym kandydatem. David Anspaugh, który reżyserował film, nigdy nawet
nie zasugerował mi, abym próbował naśladować styl Jerry'ego. Wspomniał
tylko przy okazji naszego pierwszego spotkania, jak wielką stratą dla
niego osobiście była śmierć Jerry'ego i jak trudno mu uwierzyć, że już
nigdy więcej się z nim nie spotka. Po tej uwadze więcej już do tego
tematu nie wracał. W stosunku do mnie był pełen szacunku, co szybko
sprawiło, że poczułem się w jego towarzystwie bardzo swojsko.
Czy kiedykolwiek spotkał Pan Jerry'ego
Goldsmitha lub pracował Pan dla niego lub jego orkiestry? Jakie
wrażenie zrobiło na Panu spotkanie z żywą legendą muzyki filmowej?
Miałem to szczęście, że dane mi było go spotkać. Miałem nawet szczęście
z nim pracować, bowiem zaprosił mnie do współpracy nad pewnym filmem.
Ja w zasadzie byłem już cały szczęśliwy mogąc przebywać z nim w jednym
pomieszczeniu, a on, wyobraźcie sobie, cały czas troszczył się o to czy
mnie jest wygodnie. On, jeden z największych kompozytorów Hollywood.
Niezwykle uroczy dżentelmen. Trudno mi cokolwiek dodać do chóru peanów
jakie wygłoszono na jego część, poza tym, że były całkowicie
uzasadnione. Po prostu jego muzyka łączyła w sobie twórczy geniusz i
dramatyczny rys, które wypływały z jego wspaniałomyślności i
człowieczeństwa. Wszystkim nam będzie go bardzo brakowało
Kiedy Pan sobie uświadomił, że musi
Pan podążyć śladami Jerry'ego tworząc muzykę do najnowszego dzieła
Anspaugha, dla którego przecież Goldsmith napisał wcześniej muzykę do
Best Shot i Rudy, jak ważnym stało się dla Pana, aby muzyka była w
stylu Jerry'ego? Jestem pewien, że The Game Of Their Lives będzie
przypominać muzykę do Rudy.
Szczerze powiedziawszy nie zastanawiałem się na pójściem w jego ślady.
Prawdę mówiąc wyparłem tę myśl z głowy tak szybko jak tylko się
pojawiła. To nie jest dobra metoda. Lepiej zastanowić się nad tym, co
film ma nam do przekazania, co czujemy po jego obejrzeniu, co reżyser
chciał nam opowiedzieć i w jaki sposób muzyka ma dopełnić obraz. Jeżeli
moja muzyka przypomina ludziom tę z Rudy to mogę jedynie czuć dumę.
Postanowiłem napisać coś w stylu amerykańskim, słodko - gorzkim, co
zresztą uwielbiam. Lubię pisać muzykę, która coś wnosi do filmu - tu ma
zilustrować rywalizację na boisku, ceremonialność gry oraz osobiste
przeżycia graczy.
Ustalmy raz na zawsze. Jerry Goldsmith
nie napisał na potrzeby tego filmu ani jednej nuty, nieprawdaż?
Niektórzy uczestnicy dyskusji wydają się być niedoinformowani.
Jerry Golsmith nie napisał muzyki do
The Game Of Their Lives i nie wiem skąd się biorą informacje mówiące coś innego.
Proszę nam wytłumaczyć dlaczego obrał Pan taki, a nie inny styl w muzyce do tego filmu i co Panem kierowało?
Wcześniej ustaliliśmy z reżyserem, producentami i ekipą, że muzyka
ilustrująca grę musi być naładowana energią, ilustrująca postacie i ich
wzajemne relacje musi być emocjonalna, a motyw przewodni musi oddać
szlachetność sportowej rywalizacji oraz wielkość graczy, a także
zilustrować emocjonalną stronę filmu. To był cel, któremu wszystko
podporządkowałem. Z początku myślałem, że niezbędna będzie duża
orkiestra, ale kiedy próbowaliśmy, muzyka wydawała się jakaś ciężka. To
tak mniej więcej, kiedy da się zbyt dużo brzmienia perkusyjnego. Widz
jest wtedy zbyt mocno atakowany przez dźwięk, przez co mniej uwagi
zaczyna zwracać na obraz. Dlatego moja muzyka, jak przypuszczam, jest
umiejscowiona bardziej w tle, a zamiast ostrym brzmieniem broni się
nutą emocji. I jestem z rezultatu bardzo zadowolony.
Czy trudno było Panu właściwie ułożyć poszczególne utwory w całość tematyczną?
W tym filmie nie ma ich znowu tak wiele. Po prawdzie, to jest tam jeden
motyw przewodni i kilka wariacji na jego temat. Wszak historię opowiada
komentator sportowy obecny przy dziejących się na jego oczach
wydarzeniach, dlatego muzyka jest refleksyjna i introspektywna, łatwo
wpada w ucho i pomaga widzowi zagruntować w pamięci oglądany obraz.
Motywy karaibskie, którymi ilustrowałem postać Joego Gaetjeansa, dały
mi okazję do niejakiej zabawy. Podoba mi się jak dobrze dopasowały się
do krótkich fragmentów, które rozgrywają się na boisku. Zwłaszcza
fragment ilustrujący grę w deszczu należy do moich ulubionych.
Filmy "sportowe" ilustrowane są z
reguły pewnym specyficznym rodzajem muzyki - uduchowionym, trochę
pompatycznym, grającym na emocjach widza - który często określa się
mianem "Americana". To oczywiście banalne stwierdzenie, ale dobrze
oddaje myśl. Czy rozmawialiście z reżyserem na ten temat?
Jedyne dyskusje jakie toczyłem z reżyserem tyczyły tematu, w jaki
sposób muzyka ma dopełnić obraz. Myślę, że David oraz ekipa mieli dość
sprecyzowane odczucia co rodzaju muzyki, jaki powinna mu towarzyszyć.
Przypuszczam też, że nie zajmowała go kwestia jak pozostałe filmy o
sporcie, jego własnych nie wyłączając, wypadły pod względem muzycznym.
Jak układała się Panu współpraca z Anspaughem? Muzyka wydaje się odgrywać szczególną rolę w jego filmach.
Po prostu wspaniale. David jest zawsze gotów wysłuchać sugestii, czy
wypróbować nowe rozwiązanie. To uważny, grzeczny i szanujący cudze
zdanie słuchacz. Praca z nim to czysta przyjemność.
Opracowanie i tłumaczenie: Szymon Jagodziński