Premiera Dziewiątych wrót Romana Polańskiego była oczekiwana z wielkimi nadziejami zarówno przez krytykę jak i publiczność. Tym thrillerem okultystycznym będącym adaptacją powieści Arturo Pereza Reverte Club Dumas reżyser powrócił do fachu po pięcioletniej przerwie. Wrócił też do tematyki, którą poruszył trzy dekady wcześniej w fenomenalnym Dziecku Rosemary. I choć Dziewiąte wrota nie stały się obrazem równie przełomowym to stanowią bardzo solidną pozycję w filmografii polskiego reżysera. Są dziełem, w którym bardzo przyzwoicie zafunkcjonował każdy jej składnik, dziełem, które długo się pamięta i do którego chce się wracać - w dużej mierze dzięki wysmakowanej, świetnej muzyce naszego rodaka Wojciecha Kilara. Nie pełni ona w filmie roli głębokiego niezauważalnego tła, lecz ma niepośledni udział w budowaniu atmosfery filmu Polańskiego, owianiu poszczególnych scenek aurą niesamowitości, zmysłowości i demoniczności.
Lubujący się w tworzeniu repetytywnych utworów, błyskawicznie zakorzeniających się w umyśle słuchacza polski artysta należy do twórców posiadających własny, charakterystyczny styl komponowania, choć przecież minimalistyczne techniki, którymi od lat się posługuje są niezmiennie modne i popularne w świecie muzyki filmowej, to jednak głównie dzięki pewnej wytworności i elegancji utworów bardzo szybko poznajemy, z jakim twórcą mamy do czynienia. Powstałe w 1999r Dziewiąte wrota nie stanowią jakiegoś stylistycznego zwrotu w karierze artysty, ale też nie pokazują go jako twórcę hermetycznego. Obcujemy przez niecałą godzinę z muzyką obfitującą w Kilarowskie ?trademarki? , która dzięki wtłoczeniu weń kilku barwnych elementów staje się nie pozbawionym świeżości i pochłaniającym odbiorcę przekładańcem muzycznym.
Największy smaczek ujawnia nam się już na samym początku płyty a jest nim udekorowana barokowymi ozdobnikami anielsko piękna wokaliza koreańskiej śpiewaczki operowej Sumi Jo. Stanowi ona naczelną atrakcję albumu i jest dość oczywistym odwołaniem do skomponowanej przez Krzysztofa Komedę kołysanki z Dziecka Rosemary. Nie znaczy to oczywiście, iż po niej następuje już tylko zjazd z górki. Od anielskości błyskawicznie przechodzimy do diabelskości, bowiem już w drugim utworze czeka na nas okraszony tak częstym u Kilara ciemnym brzmieniem smyczków demoniczny walc, którym polski kompozytor po raz kolejny potwierdza, że jest nie gorszym specjalistą od walców niż Nino Rota czy Georges Delerue. Tymi dwoma utworami Polak bardzo wysoko zawiesza sobie poprzeczkę i niestety kolejne utwory z pierwszej połowy albumu tak fantastycznych doznań już nie przynoszą, będąc w większości kolorowymi świecidełkami, które rychło zaczynają nudzić. Mowa tu o takich częściach składowych ilustracji jak fikuśny, trąbkowy temat głównego bohatera filmu Deana Corso, którego Kilar dość celnie przedstawia jako z lekka komicznego acz jednocześnie przebiegłego osobnika czy skonstruowane wg podobnej maniery Bolero.
Gdy jednak polski kompozytor zaczyna wcielać się w rolę muzycznego hipnotyzera, trudno wówczas oderwać się od głośników, jak w przypadku tajemniczego, zniewalającego tematu napisanego dla filmowej femme fatale Liany Telfer czy też fragmentów Boo!/The Chase, gdzie Kilar dokonuje intrygującego połączenia zimnych fortepianowych akordów z ponurym brzmieniem smyczków i gitary akustycznej. Im bliżej finału tym bardziej głośna, ekspresyjna i przytłaczająca staje się muzyka, może nawet momentami aż za nadto - mam tu na myśli fragmenty archaicznej momentami muzyki akcji, zdominowane przez niemiłosiernie bijące po uszach wejścia dętych drewnianych. W ilustracji dramatycznej powraca głos Sumi Jo, kreujący zarówno atmosferę mistycyzmu jak i wspomagający orkiestrę w rytualnych, złowieszczych sekwencjach. A te prezentują się kunsztownie i okazale, niemal dorównując bardzo zbliżonym stylistycznie dokonaniom Kilara z Bram Stoker`s Dracula. Właśnie w tym dziele Polak sprezentował szalenie efektowną konwencję muzyczną (choć w zasadzie pewne jej elementy pojawiły się już kilkanaście lat wcześniej w Hubalu), której elementarnymi składnikami były męskie chóry oraz potężna sekcja dęta wsparte zwartą i rytmicznie sunącą perkusją. Wojciech Kilar w kolejnych projektach (Koenig Der Letzten Tage, Dziewiąte wrota właśnie) modyfikował ów model, dzięki czemu wtórność muzyki nie była aż tak mocno odczuwalna.
Myślę więc, że nie można uznać Dziewiątych wrót za dzieło mocno schematyczne i zalatujące stęchlizną, choć oczywiście nie jest ono wolne od powtórek sprawdzonych wiele razy przez Wojciecha Kilara chwytów a i melodyka w kilku fragmentach wywołuje skojarzenia z poprzednimi dziełami polskiego twórcy (Dracula, Portret damy). Mimo tego wydaje mi się, iż nasz kompozytor jest pod tym względem twórcą dość kreatywnym i potrafi się obejść bez licznych tematycznych autoplagiatów na miarę innych wybitnych dramaturgów muzycznych Barry`ego czy Delerue, o Hornerze nie wspominając. Reasumując, Dziewiąte wrota są sycącą i bogatą we wspaniałe smaki muzyczną ucztą. Ucztą, na której poszczególne dania, mimo iż złożone są z wielokrotnie próbowanych składników to dostarczają słuchaczowi wyjątkowych i niezapomnianych doznań. Polecam. *piano Recenzję napisał(a): Damian Sołtysik (Inne recenzje autora)
Wczytywanie ...
Lista utworów:
1. Vocalise - Theme from The Ninth Gate - 3:58
2. Opening Titles - 3:35
3. Corso - 3:28
4. Bernie is Dead - 4:32
5. Liana - 3:03
6. Plane to Spain (Bolero) - 4:48
7. The Motorbike - 1:19
8. Missing Book/Stalking Corso - 4:41
9. Blood on His Face - 1:13
10. Chateau Saint Martin - 4:06
11. Liana`s Death - 2:39
12. Boo!/The Chase - 4:29
13. Balkan`s Death - 3:52
14. The Ninth Gate - 1:14
15. Corso and the Girl - 3:21
16. Vocalise - Theme from The Ninth Gate - 3:56
Razem: 54:20 |
|