Szeregowiec Ryan Spielberga, był niewątpliwym wydarzeniem kulturalnym 1998 roku. O premierze "trąbiły" nie tylko pisma filmowe, ale i także przeróżne programy informacyjne, mające z filmem niewiele wspólnego. Faktem bezdyskusyjnym jest jakość merytorycznie-techniczna dzieła Stevena, który w swoim wielkim zainteresowaniu wojną (a w szczególności II Wojną Światową), z niezwykłą pasją potrafi przełożyć w czytelny i przejmujący dla widza sposób, opowiadaną historię. Mnie osobiście Szeregowiec... poraził nieprawdopodobnym i niezwykle rzeczywistym, a co za tym idzie, bardzo brutalnym oddaniem obrazu wojny oraz świetnymi kreacjami, rewelacyjnych aktorów (z moim ulubionym Hanksem na czele). Nigdy wcześniej nie widziałem tak wiarygodnie odwzorowanej wojny, więc obrazy "wyniesione" z kina tkwiły w mojej głowie przez długi czas.
Na ówczesny, najnowszy Soundtrack Williamsa do filmu Spielberga, czekałem naprawdę z wielką niecierpliwością. Zachęcony dwoma poprzednimi, świetnymi projektami kompozytora (The Lost World, Amistad), będącymi efektem jak zawsze znakomitej współpracy tych panów, oczekiwałem jakiegoś niezapomnianego dzieła na miarę Listy Schindlera.
Niestety bardzo srogo się zawiodłem...
Jednak na początku album sprawia bardzo dobre wrażenie, a jedyne słowo, jakie ciśnie się na usta to: "rewelacja". Oczywiście mowa tu o pierwszym (i ostatnim, w formie repryzy) tracku: Hymn to The Fallen. Świetna melodia, znakomita *harmonika instrumentów dętych, później wspomaganych przez delikatne *smyczki, werble i coraz potężniejszy chór. Niewiele jest utworów, podczas których słuchania przechodzą mnie ciarki, ale ten jest jednym z nich. Mimo że słyszałem go już niezliczoną ilość razy, ciągle mnie on zachwyca i wzrusza.
I właśnie ta doskonałość tematu przewodniego denerwuje mnie najbardziej. Dlaczego? Ponieważ nie jest on w ogóle wykorzystywany, w jakiejkolwiek formie w całej partyturze. Naprawdę, nie wiem jak można skomponować tak nudny i bezbarwny soundtrack, mając w "ręku" tak fenomenalny hymn! Może na początku, wrażenie satysfakcji u słuchacza jest utrzymywane na dość wysokim poziomie, (ponieważ pierwsze utwory są ciekawe), jednak systematycznie ono spada do krytycznego poziomu. W miarę posuwania się w głąb tej kompozycji, czekamy na to "coś", co by przerwało wszechobecną monotonię, i błyskotliwie nas zachęciło do dalszego słuchania. Jednak do końcowej repryzy, nie doczekamy się niczego charakterystycznego i zapadającego w pamięć, a pod koniec albumu, po przez długie "salwy" ziewania, zdoła się przebić do naszej głowy zdanie: "Kiedy ta płyta się wreszcie skończy". Może sytuację rozjaśniłyby trochę tematy akcji, jednak w tym wypadku ich w ogóle nie uświadczymy, ponieważ Spielberg zdecydował się na akompaniament "ciszy" podczas scen walki. W wyniku tego, powstało piorunujące wrażenie podczas filmu, jednak szkoda dla płyty jest znacząca.
Funkcję tematu głównego od Hymnu Poległych, przejmuje (niestety) melodia słyszana w Omaha Beach. Za pierwszym razem brzmi ciekawie, jednak częste i uporczywe jej wykorzystywanie wywołuje uczucie obrzydzenia. Jedyna oryginalna rzecz, jaką zdołałem "wyłapać" z tego soundtracku, to ciekawe zmiany, często niskich akordów, które "basują" dumnie wydobywając się z subwoofera. Nadaje to dużo koloru i atmosfery tej wyblakłej kompozycji.
Główną atrakcją tego projektu, miały być wirtuozowskie solówki na trąbce, grane przez Tima Morrisona, jednak niestety nią nie są. Aranżacje trąbki są zaskakująco płaskie i proste. Z jednej strony są stonowane (i takie powinny być), jednak z drugiej strony, sposób rozpisania tych solówek jest strasznie nudny i banalny. To już sekcje solowej trąbki słyszane w Hymnie Olimpijskim Williamsa, z 1996r (Summon the Heroes, też z udziałem Morrisona), czy te znane mi z Nixona (1995) są bardziej poruszające i interesujące. Po przesłuchaniu tej płyty, bardziej w pamięć zapadają aranżacje smyczków, czyli efekt zupełnie odwrotny, od zamierzonego przez Williamsa (jak przypuszczam).
Ogólnie płyta pozostawiła po sobie umiarkowanie pozytywne wrażenie (przynajmniej w moim odczuciu). Gdzieniegdzie czają się ciekawe pomysły muzyczne (z fenomenalnym, tytułowym Hymnem na czele), które niestety są sukcesywnie zaprzepaszczane ogólnym wrażeniem jednostajności. Williams już wiele razy udowodnił, że potrafi skomponować stonowane i spokojne kompozycje "wojenne", które jednak poruszają do głębi serca i wcale nie się nie nudzą (Schindler`s List, Born of 4th of July, Empire of the Sun), tym bardziej zupełnie nie rozumiem, dlaczego przy tak ważnym dla Spielberga obrazie, John zdecydował się na tak jednostajne i nieciekawe aranżacje, przez które (na szczęście) czasem coś ciekawego się przebija. Jednak to "coś" nie jest na tle wyraźne, by mogło mnie zainteresować, i skłonić do częstego powrotu do tej płyty.
Na końcu pragnę zaznaczyć, że mimo swojej jednostajności, przy odpowiednim nastroju można ten album wysłuchać z prawdziwą przyjemnością. Jednak ja osobiście nie lubię, gdy płyta mi chamsko narzuca ściśle konkretny nastrój, w jakim powinienem być podczas jej słuchania. Mimo że nie jest to tak tragiczna pomyłka jak Stepmom (z tego samego roku), to jednak po przez uczucie wielkiego zawodu, zaliczę tą płytę do jednej z najmniej ciekawych w dorobku tego legendarnego kompozytora. Fanom Williamsa nie muszę rekomendować tej pozycji, bo pewnie już ją dawno kupili ;-). Pozostali miłośnicy muzyki filmowej powinni dobrze się zastanowić przed zakupem, i w miarę możliwości przesłuchać wcześniej kilka utworów. Recenzję napisał(a): Rafał Mrozowski (Inne recenzje autora)
Lista utworów:
1. Hymn to the Fallen - 6:10
2. Revisiting Normandy - 4:06
3. Omaha Beach - 9:15
4. Finding Private Ryan - 4:37
5. Approaching the Enemy - 4:31
6. Defense Preparations - 5:54
7. Wade`s Death - 4:30
8. High School Teacher - 11:03
9. The Last Battle - 7:57
10. Hymn to the Fallen (Reprise) - 6:10
Razem: 64:13 |
|