W jednym z odcinków animowanego serialu Głowa rodziny pies Brian trafia do porno-biznesu, gdzie podejmuje pracę przy kilku filmach. Ukoronowaniem jego kariery jest nominacja do nagrody przemysłu erotycznego, jako najlepszy reżyser. Są też inne kategorie - m.in. najlepsza muzyka. Nominowani to dwaj kretyni, obsługujący konsolę do prefabrykacji elektronicznych dźwięków, które to układają się w niezbyt wyszukane współbrzmienia maksimum trzech tonów. Trzecim nominowanym jest John Williams, który jak zwykle prowadzi wielką orkiestrę symfoniczną. Nie musze chyba pisać, kto zwycięża. Jest w tym dowcipie sporo prawdy. I jakby na przekór, także własnej niechęci ku Williamsowi, znalazłem płytę, która pokazuje ciekawszą stronę kompozytora.
Mowa tu o muzyce do filmu Uśpieni Barry`ego Levinsona (Sleepers, 1996), ponurym dramacie o chłopcach trafiających do poprawczaka, gdzie kadra molestuje wychowanków ośrodka.
Kompozycję rozpoczyna solo rożka angielskiego, który nakreśla specyficzną muzyczną przestrzeń utworu. Jest niczym wprowadzenie do historii; zwraca się do widza-słuchacza - "Dawno temu, w Ameryce...". Kolejno dołączają flety i skrzypce, by wkrótce zaczęły wkradać się elektroniczne współbrzmienia. Jest ich stopniowo coraz więcej, funkcjonują zupełnie samodzielnie, nie naśladują (jak u Hornera) innych instrumentów. Krystalizuje się też motyw główny, coraz częściej powtarzany i przetwarzany. Dużą role odgrywa perkusja, która poddaje nerwowe tempo. Później chwila na klasyczny patos z "quasi" niepokojącym zakończeniem. Dużo jest w tej muzyce stylizacji na brzmienia charakterystyczne dla kina amerykańskiego z lat 70-tych - ten sam zestaw instrumentów, podobne barwy brzmień. Mniej jest charakterystycznej dla Williamsa ogłady, chociaż muzyka nigdy nie ociera się o hałas (pełny konosans); ogólnie zbliża to kompozytora do stylu Elfmana z np. Mission: Impossible.
Pojawia się też tak rzadko stosowany przez kompozytora chór - zaczyna a caplella, później z towarzyszeniem orkiestry i elektroniki. Charakterystyczne poczucie zagrożenia i panującej tajemnicy zapewniają pulsujące rytmy wibrafonu i fortepianu. One także nadają tej kompozycji nieco jazzującego charakteru (ale to tylko momenty). Im jednak dłużej słuchamy tego niespełna godzinnego albumu (56`), tym częściej powtarzają się motywy już uprzednio prezentowane. Niezbyt ciekawie brzmią partie instrumentów smyczkowych, prawie zawsze traktowanych jako dźwiękowy wypełniacz muzycznej pustki. Całość zaczyna rozlewać się smętne frazy, powoli tracące na sile wyrazu. Było niepokojąco, robi się nudno. Ponownie rożek angielski, flety, elektronika. Spokojnie można wykroić z tych 56 minut bardziej zwarte 30. Wszystkim wyszłoby to na dobre. Ale i tak jest to nietypowy jak na Williamsa album. Nietypowy znaczy lepszy - skromniejszy, spokojniejszy, bardziej pomysłowy. Dlatego cztery gwiazdki. Recenzję napisał(a): Samuel J. Nowak (Inne recenzje autora)
Lista utworów:
1. Sleepers At Wilkinson - 3:41
2. Hell`s Kitchen - 5:23
3. The Football Game - 4:09
4. Saying The Rosary - 6:53
5. The Trip To Wilkinson - 2:35
6. Time In Solitary - 4:23
7. Revenge - 2:46
8. Michael`s Witness - 4:09
9. Learning The Hard Way - 5:21
10. Last Night At Wilkinson - 3:51
11. Father Bobby`s Decision - 3:56
12. Reliving The Past - 3:40
13. Reunion And Finale - 5:30
Razem: 56:17
|
|