Soundtracks.pl - Muzyka Filmowa

Szukaj w:  Jak szukać?  



Aby otrzymywać świeże informacje o muzyce filmowej, podaj swój adres e-mail:



Zapisz

Dzwonnik z Notre Dame (The Hunchback Of Notre Dame)

07 Czerwiec 2005, 13:10 
Kompozytor: Alan Menken

Rok wydania: 1996
Wydawca: Walt Disney Records

Muzyka na płycie:
Muzyka w filmie:
Dzwonnik z Notre Dame (The Hunchback Of Notre Dame)

Ta muzyka była nominowana do Oscara
Ze wszystkich kompozytorów, którzy współpracowali z wytwórnią Disney`a, zdecydowanie najbardziej wybija się Alan Menken. Ten niezwykle utalentowany artysta stworzył mnóstwo rewelacyjnych musicali do filmów animowanych korporacji. W 1989r. wystartował z "Małą Syrenką", której sukces otworzył mu drogę do kolejnych tego typu projektów. Napisał "Piękną i Bestię", "Alladyna" i "Pocahontas", a za wszystkie otrzymał podwójne Oscary (najlepszy *score i najlepsza piosenka). Zwieńczeniem tego cudownego okresu była muzyka do "Dzwonnika z Notre Dame" z 1996r.

Wprawdzie Menken nie rozstał się z Disney`em, ale jego dwie następne kompozycje - "Herkules" i "Rogate Ranczo" - okazały się na tyle słabe, że zarówno większość słuchaczy, jak i krytyków zgodnie stwierdziła, że mistrzowi skończyły się pomysły. Wróćmy zatem do musicalu z końca czasów, w których kompozytorowi nie brakowało jeszcze finezji twórczej, czyli do wspomnianego "Dzwonnika z Notre Dame".

Film był pewnego rodzaju rewolucją w disneyowskich bajkach. Już sam fakt zabierania się do adaptacji tak poważnej powieści, jaką jest "Katedra Marii Panny w Paryżu" Wiktora Hugo, wzbudził wiele kontrowersji. W obrazie wyreżyserowanym przez Gary`ego Trousdale`a i Kirke`a Wise`a (przypomnijmy: twórców "Pięknej i Bestii") świat nie jest do tego stopnia wyidealizowany, co we wcześniejszych filmach Disneya. Postacie mają bardziej rozbudowaną psychikę, ich zachowania są doroślejsze, nie ma też podziału na bohaterów "czarnych" i "białych. Nie oznacza to jednak, że "Dzwonnik..." nie jest filmem adresowanym, jak dotychczasowe produkcje tej wytwórni, do widzów najmłodszych. Sam mogę zaświadczyć, że tak nie jest, gdyż po raz pierwszy oglądałem go jeszcze jako dziecko. Pamiętam, że historia Quasimoda bardzo mnie wtedy poruszyła a film trzymał w wielkim napięciu. Podobne wrażenie odniosłem niedawno, kiedy odświeżyłem sobie tę bajkę. Oprócz dramatycznej akcji dzieło Gary`ego Trousdale`a i Kirke`a Wise`a charakteryzuje się świetną jak na owe czasy animacją i muzyką.

Jak obraz, tak i muzyka ma zdecydowanie poważniejszy od innych disneyowskich kompozycji charakter. Nie znajdzie się w niej żadnych infantylnych *akcentów, dominują utwory dramatyczne, o dużym ładunku emocjonalnym. Oczywiście nie brakuje jej motywów wesołych i pogodnych, wszak to jednak bajka, ale nie są już one w tych proporcjach do całości, co we wcześniejszych filmach wytwórni. Nie będziemy jednak oceniać muzyki pod względem nastroju, interesuje nas jej artystyczny poziom. Od razu więc powiem, że jest wysoki. Co więcej, uważam, że to najlepszy soundtrack Alana Menkena i z pewnością jedna z najznakomitszych partytur w historii Disney`a. A co mnie w niej tak urzekło, postaram się teraz wyjaśnić.
Siłą "Dzwonnika z Notre Dame" są rewelacyjne, łatwo wpadające w ucho piosenki, na których oparta jest cała muzyka ilustracyjna. Aktorzy - śpiewacy wykonują je perfekcyjnie a jednocześnie z niesamowitą lekkością. Świetne teksty napisał do nich Stephen Schwarz, z którym Menken rozpoczął współpracę przy "Pocahontas". *Score natomiast nie tylko znakomicie ilustruje sceny filmu, ale nawet je wzbogaca. Niezależnie od tego z przyjemnością słucha się go jako samodzielnej kompozycji. W całej partyturze znajdziemy muzykę sakralną, cygańską, francuską, a także jazzową. Taka mieszanka może wydawać się dziwaczna, ale zapewniam, że w całości utwory brzmią fenomenalnie. Zasługa w tym niezwykle kunsztownej i błyskotliwej orkiestracji Michaela Sarobina, a także genialnie poprowadzonej przez niego orkiestry. Smutne, że człowiek, bez którego muzyka nie prezentowałaby się nawet w połowie tak efektownie, został wymieniony jedynie drobnym drukiem na tylnej okładce. Przejdźmy jednak do opisu piosenek.

Płytę otwiera "The Bells of Notre Dame", potężny, niezwykle zróżnicowany utwór łączący w sobie elementy piosenki i score`u, będący wprowadzeniem do treści filmu. Jest to bowiem z wielkim polotem wyśpiewana przez błazna Clopina (Paul Kandel) na jednym z paryskich dziedzińców opowieść o dzwonniku. Mniej więcej w połowie pieśń zgrabnie przechodzi w sam środek akcji i kończy się ponownie narracją błazna. Utwór rozpoczyna spokojny, sakralny chór przerwany nagle gwałtownym uderzeniem dzwonu "zagarniającego" mocny, groźny temat przewodni, wykonywany przez instrumenty dęte blaszane i chór. Muzyka szybko się jednak uspokaja i nabrawszy lekko skocznego rytmu, otwiera możliwość do wejścia sympatycznego błazna. Ten bardzo ciekawie śpiewa swoją opowieść, operując wieloma barwami swego głosu i różnie go modulując. Orkiestra akompaniuje śpiewakowi w niezwykle wyszukany sposób. Odpowiednio do charakteru zdania czy nawet wyrazu dodawane są przeróżne wstawki, od poetyckich legat skrzypiec po figlarne ornamenty fletów. Kiedy przechodzi do bardziej tajemniczych wydarzeń, do orkiestry przyłącza się chór śpiewający groźne "Kyrie Eleison" czy "Dies irae". Jak już wspomniałem, w pewnym momencie Clopin przestaje śpiewać, a robią to za niego bohaterowie jego historii. Tak więc słyszymy pełny *bas okrutnego księdza Claude`a Frollo (Tony Jay) i delikatny alt stroskanego archidiakona (David Ogden Stiers). Pomiędzy ich śpiewanymi monologami da się wychwycić dialogi i okrzyki innych postaci. Mamy też szaleńczo gnającą do przodu orkiestrę fantastycznie ilustrującą ucieczkę biednej cyganki. Te dramatyczne wydarzenia bardzo zgrabnie zamyka błazen i kończy całość niesamowitą kulminacją z potężnym brzmieniem orkiestry symfonicznej. Wspaniały utwór, łączący w sobie lirykę i dynamizm, do tego cudownie wykonany.

Kolejną znakomitą piosenką jest "Out There". W jej pierwszej części słyszymy opiekuna Quasimoda - srogiego Frollo, który karcącym tonem poucza swego podopiecznego, że ze względu na jego brzydotę, powinien całe życie spędzić w katedrze. Tony Jay śpiewa z wielkim zaangażowaniem i mimo, że występuje jako postać zła, wzbudza sympatię. Do jego śpiewu *kontrapunkt tworzą instrumenty smyczkowe, których posępne takty wzbogacają wyraz muzyczny. W drugiej części utworu, Quasimodo (Tom Hulce) po wysłuchaniu kazania wyraża chęć wyjścia poza mury katedry Notre Dame. Z początku jego śpiew jest stonowany, skromny, w tle słyszymy delikatne *smyczki. Kiedy jednak bohater bardziej się rozmarza, dochodzi do cudownej kulminacji poprzedzonej niezwykle "biorącymi" akordami fortepianu i jakby ociągającymi się trąbkami oraz puzonami. Po tym mocnym forte muzyka nabiera przestrzeni, oddechu, przywodzi na myśl piękne zdjęcia z lotu ptaka jakiegoś znanego miasta, takiego właśnie jak Paryż. Orkiestra, podobnie jak w "The Bells of Notre Dame", ma tu tak fenomenalną aranżacje, że można jej z rozkoszą słuchać w nieskończoność.

Utworem o odmiennym nastroju jest "Topsy Turvy". To wesoła piosenka nawiązująca do średniowiecznej muzyki świeckiej. Oprócz tradycyjnego symfonicznego składu pojawiają się również charakterystyczne dla epoki instrumenty dęte drewniane (piszczałki, flety proste itp.). Solo występuje tu Paul Kandel (Clopin), który tym razem pokazuje jak ma świetnie wypracowaną dykcję. Niezwykle trudne wyrazy wyśpiewuje bardzo prędko, nie zatracając przy tym charakterystycznej dla postaci jowialności. W pewnym momencie muzyka przechodzi w swing, by jeszcze później przerodzić się w cygański taniec z wirtuozowskimi *figuracjami skrzypiec. W "Topsy Turvy" szczególnie podobają mi się dwa pięknie zharmonizowane miejsca z chórem i solidną podporą basową. Jak w każdym musicalu, tak i w "Dzwonniku z Notre Dame" znajdziemy piosenkę liryczną. Muszę powiedzieć, że jest ona jedną z najbardziej wzruszających, jakie skomponował Menken. "God Help the Outcast", bo o niej mowa, to modlitwa pięknej cyganki Esmeraldy o pomoc dla potrzebujących. Jak się nie trudno domyślić, ma smutny, ale także pełen ciepła nastrój. Otwiera ją krótki, nostalgiczny wstęp orkiestry ze smyczkami na pierwszym planie, po którym delikatnie zaczyna śpiewać Esmeralda (Heidi Mollenhauer). Melodia, słowa i ich wykonanie są bardzo poruszające. Najmocniejsze bicie serca poczułem podczas przejmującej modulacji z dostojnym chórem i pełnym składem orkiestry. W przepiękny sposób udało się kompozytorowi wydobyć wielkie emocje i utrzymać przy tym klimat intymnej rozmowy z Bogiem. Podobne wrażenie wzbudza kolejny utwór "Heaven`s Light" wykonany przez Toma Hulce`a (Quasimodo). Śpiewa o swojej miłości w sposób prosty, ale z ogromnym zaangażowaniem. W jednym miejscu nawet łamie mu się głos, dzięki czemu jego uczucie nabiera autentyczności. Quasimodo zakończa subtelnym falsetem wraz z trąbkami w jednej linii melodycznej, po którym następuje jeden z głównych tematów w jakby bożonarodzeniowej aranżacji (charakterystyczne dzwonki i dzwony orkiestrowe na mocną część taktu). Na tych fanfarach jednak nie koniec, attacca bowiem, chór będący sakralnym pomostem, przechodzi do drugiej części - "Hellfire". Tutaj Frollo wyznaje Matce Bożej swoje namiętności do Esmeraldy. Śpiewa z wielką pasją, wręcz wściekle, a wtórują mu ekspresyjne smyczki. "Hellfire" to zdecydowanie najpoważniejsza wyrazowo pozycja płyty. Ale już zupełnie inna jest "A Guy Like You". W tym niezwykle optymistycznym utworze trzej przyjaciele Quasimoda, zabawne gargulce (Jason Alexander, Charles Kimbrough, Mary Wickes), przekonują go, że ma spore powodzenie i szanse u Esmeraldy. Piosenka z początku bardzo francuska, na pierwszym planie gra akordeon, lecz po wejściu cichych, swingowych uderzeń miotełkami w werbel już do końca pozostaje w jazzowym stylu. Aż roi się tu od wyrafinowanych smaczków orkiestry. Zadziorne skrzypce, wesołe *synkopy fletów czy pociągająca trąbka. Ach! Można słuchać bez końca. No i mamy jeszcze "The Court of Miracles" - swoista groźba cyganów, w której po raz kolejny solo śpiewa Clopin. Motoryczny kawałek z tamburynem, wybijającym jednostajnie ćwierćnuty, z cygańskimi wstawkami skrzypiec jest - szczerze powiedziawszy - najmniej ciekawy.

To już wszystkie piosenki. Mam nadzieję, że czytelnik wybaczy mi ich długi opis, ale tak mi się podobają, że musiałem ten temat rozwinąć. Dodam jeszcze tylko, że w polskiej wersji (niestety jedynej dostępnej w naszym kraju) są zdecydowanie gorzej wykonane. Wokaliści często nie panują nad głosem, a ich interpretacje znacznie odbiegają od oryginalnych.

O scorze tak wiele mówić nie trzeba, gdyż, jak już wspomniałem we wstępie, został oparty na tematach z piosenek. Przede wszystkim zachwyca kolorową orkiestracją - jeszcze raz przypomnę nazwisko Michaela Sarobina - i rewelacyjną słuchalnością. O wiele lepiej się go odbiera niż np. muzykę ilustracyjną z "Alladyna" czy "Pocahontas". Nie ma w nim żadnych dłużyzn czy nudnych pomruków orkiestry. Dominuje dynamizm i surowość podkreślona wspaniałym chórem, który najbardziej wyeksponowano w dwóch znakomitych utworach - "Sanctuary" oraz "And He Shall Smite The Wicked".

Potok niesamowitych dźwięków ze score`u zamyka narrator naszej muzycznej opowieści, czyli oczywiście błazen Clopin w utworze "The Bells of Notre Dame (Reprise)". Jest to największa kulminacja całej partytury, osiągnięta stopniowo, jakby z ociąganiem. Fala symfonicznego brzmienia robi ogromne wrażenie, za każdym razem przechodził mi po plecach dreszcz.

Niestety, jak to często bywa, cały czar musi rozwiać tandetna, komercyjna piosenka. W tym wypadku aż dwie - "Someday" grupy All-4-One i okropna popowa wersja modlitwy Esmeraldy, "God Help the Outcast" w zmanierowanym wykonaniu Bette Midler. Zamiast orkiestry grają syntezatory i ohydna, "plastikowa" perkusja. Tego typu muzyka może lecieć u fryzjera, a nie znajdować się obok tak wartościowych utworów. Beznadzieja.

Alan Menken za "Dzwonnika z Notre Dame" został nominowany do Oscara, lecz przegrał z "Emmą" Rachel Portman. Wielka szkoda, bo to według mnie jego najwybitniejsza kompozycja, zdecydowanie lepsza od na przykład "Małej Syrenki", nagrodzonej aż dwoma statuetkami. Nie patrzmy jednak na nagrody, tylko po prostu zatopmy się w cudownych dźwiękach tego musicalu. Gorąco polecam!

Recenzję napisał(a): Aleksander Dębicz   (Inne recenzje autora)




Zobacz także:


Lista utworów:

1. The Bells of Notre Dame - 6:24
2. Out There - 4:25
3. Topsy Turvy - 5:36
4. Humiliation* - 1:40
5. God Help the Outcasts - 3:44
6. The Bell Tower* - 3:05
7. Heaven`s Light/Hellfire - 5:24
8. A Guy Like You - 2:54
9. Paris Burning* - 1:56
10. The Court of Miracles - 1:27
11. Sanctuary!* - 6:02
12. And He Shall Smite the Wicked*
13. Into the Sunlight*
14. The Bells of Notre Dame - Reprise - 1:11
15. Someday - 4:20
16. God Help the Outcasts - 3:27

Razem: 57:21
* - utwory instrumentalne

Dyrygent: Michael Starobin
Orkiestracje: Michael Starobin
Teksty piosenek: Stephen Schwartz

Komentarze czytelników:

Rafalski:

Moja ocena:

Piosenki są znakomite, lecz momentami lekko przesadzone i śpiewane z pewną ?manierą? (**** gwiazdki za piosenki), natomiast sam score stanowi jedno z najwybitniejszych ?posunięć? w karierze Menkena, piękny dramatyzm, wspaniałe chóry ach ech (***** za score). Po Pocahontas i Pięknej i bestii ustawiam w szeregu właśnie Dwonnika. Polecam!

Adam Krysiński:

Moja ocena:

Piękna muzyka... Jednak dla mnie "Bestia" jest naj, a z Pocahontas to tylko Edytkę Górniak cenię bo kocham ten song :D Wiem mam dziwny gust :P

Mirus:

Moja ocena:

Świetna recenzja! Jestem fanem Menkena i zgadzam się, że to jego najlepszy musical! Całkowicie zgadzam się z redaktorem.

Corsito:

Moja ocena:

Przyznam się , że nie od razu doceniłem piękno tej płyty...może to własnie z uwagi na sporą ilosć piosenek...Ale przy 3 czy 4 przesłuchaniu... Wspaniała mroczna, ścieżka, cudowne chóry (Dies Irae), robi wrażenie ...

Maciej:

Moja ocena:

Zdecydowanie najlepsza muzyka do filmu disneya jaka powstała, moim zdaniem. Zgadzam się ze wszystkim co pan Dębicz napisał, z wyjątkiem jednego:

rzeczywiście w większości utwory brzmią lepiej po angelsku, z wyjątkiem "Hellfire". Wykonanie Krzysztofa Gosztyły wywarło na mnie większe wrażenie.


  Do tej recenzji jest jeszcze 1 komentarz -> Pokaż wszystkie