Zastanawiam się ostatnimi czasy, czy przypadkiem Europa nie trafiła nareszcie na podatny grunt za Oceanem. Przypadki kompozytorów Starego Kontynentu, którzy coraz częściej odnajdują się w kinie Hollywoodu, zdają się zwiastować interesującą tendencję w obrębie gatunku. Sukces Alexandre Desplata, Carlo Silotto, Haralda Klosera (choć tutaj wzbudzający mocne kontrowersje), Jana A.P. Kaczmarka, czy wreszcie tegorocznej gwiazdy, Włocha Dario Marianelliego, wzbudził zapewne w niejednym z nas, Europejczyków, uczucie dumy. O ile jestem w takich sytuacjach dość krytyczny - ileż rzekomych talentów szybko się w historii wypalało - już kilka razy, choć wciąż z pewną rezerwą, dałem się miło zaskoczyć. Intrygująco wypadłaby zapewne analiza rodzimej twórczości europejskich gwiazd i próba odkrycia przyczyn sukcesu tych właśnie artystów w środowisku hollywoodzkim; jako że jednak w muzyce filmowej żadnego europejskiego kraju poważniej się nie specjalizuję (rosyjska/radziecka ciągle pozostaje dla mnie w praktyce niedostępna), ów pomysł, mimo że traktuję go z lekkim przymrużeniem oka, pozostawiam naszym recenzentom, wśród których, jak wiem, muzyka włoska, ale także i francuska, święci spore triumfy. Spośród wymienionych nazwisk Włoch właśnie - choć pracujący głównie poza granicami ojczyzny - Marianelli, zapewnił sobie najmocniejsze wejście na światowe salony; rok 2005 można by właściwie określić rokiem trzech kompozytorów: Johna Williamsa, Harry`ego Gregson-Williamsa, oraz młodego przybysza ze słonecznej Italii. Sądząc po opiniach środowiska miłośników gatunku, ktoś nareszcie zaspokoił głód świeżej krwi. Czyżby do wymiany pokoleń dołączała wymiana narodowości, a przy tym równocześnie lekkie przeobrażenie wizji muzyki? Po śmierci Goldsmitha, Bernsteina i Kamena w ostatnich latach, wytworzyła się olbrzymia luka...
O ile bardzo ciekawi, choć nieco męczący Bracia Grimm są jakby kombinacją brzmienia mrocznych tuzów hollywoodzkiej muzyki filmowej oraz stylu samego kompozytora, to drugi czołowy projekt Marianelliego, Duma i uprzedzenie, czyli n-ta ekranizacja powieści pani Austen, od standardowej dzisiaj ilustracji kostiumowego romansu kojarzonej głównie z coraz mniej interesującą twórczością Rachel Portman różni się zdecydowanie, swe korzenie zapuszcza bowiem nie w osiągnięciach gatunku, lecz w klasyce. Oba projekty Włocha charakteryzuje inspiracja dokonaniami kompozytorów klasycznych, od Brahmsa po Beethovena, do czego zresztą sam autor przyznaje się poprzez wierne cytowanie, naśladownictwo, czy operowanie nieodłącznymi już dla światowej kultury tematami XVIII. i XIX. wieku. Z jednej strony podobać się może artystyczna odwaga Marianelliego, z drugiej strony jego głównym atutem jest przemyślana koncepcja wykorzystania gotowego materiału. Pani Portman wykazywała już klasycyzujące tendencje, adaptowała także stylistykę etniczną do swoich partytur, nigdy jednak tak naprawdę nie pozwalała się im zdominować. Tym samym zachowała oryginalny, indywidualny głos, zamykając się jednocześnie w swojej własnej konwencji. Trudno wyrokować, czy Marianelli dzięki własnym zdolnościom adaptacyjnym odniesie sukces, lecz niewątpliwie, obok licznych aluzji muzycznych, potrafi on przemycić także i własne, wciąż kształtujące się brzmienie. Nie Pride & Prejudice co prawda, ale wspomniani The Brothers Grimm są tego najlepszym przykładem, jednakże ilustrację powieści Austen cechuje interesujący eklektyzm, który choć ostatecznie daje efekt dość nierówny, znajduje dla siebie usprawiedliwienie. Partytura ta dla niejednego twórcy może być wzorem spójności brzmieniowej.
Marianelli wskazuje osobiście na Beethovena jako muzycznego mentora, jednak bez wątpienia paleta stylowa jest tutaj znacznie bogatsza i sięga w równym stopniu po Franza Schuberta. Całe wstawki wydają się być wyjęte wprost z muzyki klasycznej i znamiennym jest, że autor, unikając cytatów, pisze swoją partyturę jakby zgodnie z wytycznymi legendarnych artystów. Jego zdolność adaptacji prezentuje się bardzo dobrze i stanowi godną uwagi alternatywę dla dominujących w gatunku wpływach Szostakowicza i Strawińskiego, Marianelli sięga bowiem znacznie wcześniej, próbując dokonać ponownej reprezentacji innej epoki, innej uczuciowości. Paradoksalnie, spójność brzmieniowa całości, tak trafnie nawiązującej do wzorców klasycznych, doprowadza jednocześnie do nierównego jej odbioru - zatarta granica między dwoma znacząco różniącymi się gatunkami pozostawia partyturę jakby zawieszoną w próżni, zbyt obcą muzyce filmowej (mimo licznych sekwencji wiernych stylistyce współczesnej ilustracji dramatycznej), a zarazem będącą jedynie imitacją wielkich dokonań Beethovena. Imitacją niewątpliwie intrygującą, ale potwierdzającą fakt, że klasyka nieraz dopiero po odpowiedniej obróbce - na którą decydują się przecież tak często współcześni kompozytorzy, serwujący słuchaczom własne interpretacje "Święta wiosny" czy dzieł Dworzaka - staje się odpowiednim materiałem filmowym. Klasyka jest filmowa, owszem, ale emocjonalnie zbyt obca niejednemu widzowi, by należycie w połączeniu z obrazem funkcjonowała. Takie wymagania epoki i postępu, niestety lub na szczęście.
Trzeba jednak przyznać, że w karkołomnym zadaniu bezpośredniego transportu brzmienia klasyki na materię filmową Marianelli otarł się o sukces. Sam fortepianowy temat przewodni, będący oczywiście kolejną z serii imitacji, obok stylizacji zbudowany jest również wokół ładnej, emocjonalnie współczesnej, a co najważniejsze, bardzo obrazowej melodii. To imitacja na tyle znakomita, że podobnie jak w dziełach Beethovena i Schuberta, spektrum jej oddziaływania okazuje się być nader szerokie, pobudzające wyobraźnię - można by rzec, że muzyka Marianelliego to typ zupełnie niezależnej od obrazu ilustracji filmowej. Ile możliwych interpretacji w obliczu jednej tylko, związanej z wizją reżysera... Nawet wierne konwencji ścieżki dźwiękowej fragmenty (początek Darcy`s Letter), obok brzmienia współczesnego przemycają kilka nawiązujących do klasyki pomysłów, poprzez akordy, interwały, melodykę. Równolegle do fortepianowego tła Marianelli wprowadza kilka stylizowanych tańców - co stało się już standardem w kinie kostiumowym - oraz dwie własne aranżacje gotowych już tematów: wojskowego marszu angielskiego z czasu wojny o niepodległość USA (The Militia Marches In) oraz dobrze znanego utworu Henry`ego Purcella, w wykonaniu solowych skrzypiec. To lekkie, eklektyczne jak już wspomniałem urozmaicenie, ma równie duży wpływ na wymowę brzmieniową całości, co wpływy Beethovenowskie.
Na duże pochwały zasługują niewątpliwie partie fortepianowe wykonane przez pianistę Jean-Yves Thibaudeta, które stanowią serce i duszę całej kompozycji (tak jak sekwencje Możdżera w Finding Neverland) i dla których reszta orkiestry jest tylko dodatkiem. To kolejny przykład udanego występu solisty we współczesnej muzyce filmowej. Kompozycja Włocha natomiast posiada dwa oblicza: z jednej strony stanowi ona przyjemny eksperyment, z drugiej - trudno ją do końca traktować jako typową ilustrację obrazu, nie wiadomo bowiem, gdzie kończy się Beethoven, a gdzie zaczyna Marianelli. Proces jej tworzenia dostarczył młodemu kompozytorowi zapewne sporo zabawy i przyjemności, pozwolił w rezultacie również pokazać przedsięwzięcie oryginalne i pomysłowe w obrębie gatnku. Jednocześnie powstała partytura niezobowiązująca, ograniczająca się do prezentacji zdolności adaptacyjnych swojego autora, wyróżniająca się właściwie tylko podejściem do tematu. Oceniana jako muzyka filmowa, pozostawia niedosyt, pozostaje również w tyle za bardziej ilustracyjnymi Braćmi Grimm; część jej zalet można z powodzeniem przekuć na wady, Marianelli bowiem stąpa na krawędzi. Jego balansowanie między dwoma koncepcjami muzyki musi pozostać kontrowersyjne, zwłaszcza iż wychyla się on wyraźnie w kierunku klasyki - a muzyka filmowa, mimo że niezwykle elastyczna, rządzi się mimo wszystko swoimi prawami.
Przeczytaj także:
Marzyciel
Recenzja gościnna, pochodzi z prywatnej strony autora: Dyrwin`s OSTs *aria *piano Recenzję napisał(a): Marek Łach (Inne recenzje autora)
Wczytywanie ...
Lista utworów:
1. Dawn - 02:40
2. Stars and Butterflies - 02:01
3. The Living Sculptures of Pemberley - 03:03
4. Meryton Townhall - 01:14
5. The Militia Marches In - 00:57
6. Georgiana - 01:37
7. Arrival At Netherfield - 01:42
8. A Postcard To Henry Purcell - 02:41
9. Liz On Top of The World - 01:24
10. Leaving Netherfield - 01:43
11. Another Dance - 01:15
12. The Secret Life of Daydreams - 01:56
13. Darcy's Letter - 03:59
14. Can`t Slow Down - 01:11
15. Your Hands Are Cold - 05:25
16. Mrs. Darcy - 03:47
17. Credits - 04:47
Razem: 41:22 |
|