W tym roku z braku ciekawych pomysłów hollywoodzcy spece od mnożenia kasy postanowili niespodziewanie wskrzesić nurt kina noir. Nakręcono niemal równocześnie dwa filmy spod znaku ?seks i przemoc?: Czarna Dalia Briana De Palmy i Hollywoodland w reżyserii niejakiego Allena Coultera. W obu filmach głównym wątkiem jest morderstwo gwiazdy filmowej. W Hollywoodland śledzimy losy prywatnego detektywa prowadzącego śledztwo w sprawie zabójstwa George`a Reevesa (postać autentyczna) - gwiazdy filmu Superman z lat 50-tych. Grają: Adrien Brody, Diane Lane, Bob Hoskins i najbardziej drewniany hollywoodzki aktor Ben Affleck. Niestety zarówno w przypadku Czarnej Dalii jak i Hollywoodland polscy dystrybutorzy dali ciała i widzowie będą musieli jeszcze jakiś czas poczekać zanim oba filmy trafią na ekrany kin.
Niespodziewanie do napisania muzyki został zatrudniony Marcelo Zarvos, młody kompozytor rodem z Brazylii, który do tej pory zdążył ukwiecić swoją muzyką ledwie pięć filmów. Szczerze mówiąc, w dzisiejszych hollywoodzkich realiach, w takich przypadkach jak ten, gdy muzykę do wielkiego blockbustera pisze młody twórca o niezbyt wysokiej pozycji w branży, sięgając po soundtrack nie robię sobie absolutnie żadnych złudzeń, że trafię na porządną, zaskakującą pracę. Jedyna wątpliwość, jaka plącze się w mojej głowie to: jaki tym razem klasyczny *score podłożono za temp-track i kazano nowicjuszowi powielić. W tym przypadku brałem pod uwagę: Na nabrzeżach Leonarda Bernsteina, Żegnaj laleczko Davida Shire, Żar ciała Johna Barry`ego i Chinatown Jerry`ego Goldsmitha. Wydaje mi się, iż wyborem producentów okazało się być właśnie Chinatown. Marcelo Zarvos czerpie z tego klasycznego dzieła Goldsmitha na kilku płaszczyznach - zarówno, jeśli chodzi o brzmienie instrumentów, tekstury jak i klimat kompozycji.
Narracja prowadzona jest tu najczęściej za pomocą harfy, fortepianu, wibrafonu, kontrabasu, smyczków i przede wszystkim nieodzownej w kinie noir trąbki. Zarvos stara się przede wszystkim wykreować w swojej muzyce atmosferę tajemniczości - najlepiej udaje mu się to za pomocą smyczków, harfy a także fortepianu. Posługuje się także w tym celu minimalistycznymi technikami komponowania, co można bez problemu zauważyć w lwiej części kompozycji. Materiał tematyczny Hollywoodland jest nadzwyczajnie skromny i stojący na dość mizernym poziomie. Jeden z tematów, nostalgiczna melodia w standardowej aranżacji na trąbkę jest trochę wzorowana na klasycznej melodii Goldsmitha z filmu Romana Polańskiego, lecz do bólu przeciętnej melodii Zarvosa nie grozi wejście do kanonu muzyki filmowej. Niestety muszę odnotować, że i do kina noir, gdzie kiedyś nie wyobrażano sobie ilustracji filmu z tego gatunku bez bardzo wyrazistego, mocnego tematu przewodniego dotarła przygnębiająca moda na marginalizowanie melodyki. Zgodnie z obowiązującymi standardami ilustracja jest zdominowana przez minimalistyczny underscore, jak już była mowa, kreujący atmosferę tajemniczości a także melancholii i ledwie wyczuwalnego romantyzmu. Podczas słuchania boleśnie dają się we znaki szczególnie brak napięcia, płycizna emocjonalna a także denerwująca monotonia kompozycji - pozbawione są własnego charakteru i różnorodności. Gdzie jest namiętność i seks? Gdzie przemoc, która koniecznie powinna się znaleźć w takiej ilustracji? Nie ma tu choćby jednego zwiastującego gorące, ekranowe uczucie kawałka, ani krzty porządnej muzyki akcji.
Z pewnością nie takiego efektu chciał twórca, lecz uczuciami, jakie najczęściej mi towarzyszyły podczas słuchania Hollywoodland były żałość i tęsknota. Tęsknota za niezwykle klimatycznymi, porządnymi ilustracjami okraszonymi wspaniałymi tematami, jakie kiedyś tworzono do kina noir. Czy możnaby za coś pochwalić Marcelo Zarvosa? A jakże! Brazylijczyk wykazał się pozazdroszczenia godną konsekwencją, jeśli chodzi o trzymanie spójności w aspekcie tempa oraz poziomu ekspresji kompozycji - tylko w jednym, może dwóch utworach muzyka zdaje się znamionować jakieś znaczne poruszenie na ekranie, a tak kompozycje Zarvosa są ślamazarne, ospałe - po prostu przeraźliwie nużące. Coś mi się wydaje, że ten film po prostu przerósł młodego kompozytora z Brazylii. Nie spotkałem się jeszcze z przypadkiem, żeby tak niedoświadczony twórca robił muzykę do tak wymagającego gatunku, jakim jest niewątpliwie kino noir. Owszem, należy dawać szansę młodym, ale akurat w tym projekcie widziałbym bardziej Christophera Younga albo Billa Conti`ego. O tym, że dobrze się dzieje, gdy za takie filmy biorą się wyrobieni kompozytorzy cieszący się sporą renomą, świadczy przypadek Czarnej Dalii. Można być pewnym, iż powszechnie znany i ceniony w środowisku ze swych jazzowych dokonań Mark Isham dostał od twórców filmu znacznie więcej swobody niż nowicjusz Zarvos, co pozwoliło mu na napisanie dojrzałego i złożonego score, wnoszącego kilka interesujących elementów do gatunku ilustracji noir. Rażąco przeciętna praca Marcelo Zarvosa nie wytrzymuje porównania zarówno z dziełem Ishama jak i klasykami gatunku. Ta ledwie poprawna technicznie, pozbawiona własnego ?ja? i nudna kompozycja to propozycja jedynie dla osób mających problemy z zasypianiem - działa lepiej niż farmaceutyki i nie uzależnia. Gwarantuję, że nie trafimy tutaj na choćby jeden moment mogący nieprzyjemnie wyrwać z błogiego snu. Takie czasy, w dobie panującej w fabryce snów mizerii, głównie miłośnicy hollywoodzkiej muzyki filmowej cierpiący na bezsenność mają swoją Złotą Epokę. Recenzję napisał(a): Damian Sołtysik (Inne recenzje autora)
Lista utworów:
1. Superman Falls - 1:11
2. Louis Simo, P. I. - 1:37
3. The Suit - 2:30
4. George and Toni - 4:09
5. The Meaning of Justice - 2:16
6. The Will - 4:09
7. Playground - 1:48
8. The Morgue - 2:56
9. Father`s apology - 1:17
10. Mannix Estate - 3:03
11. A Violent Past - 2:52
12. George and Toni (reprise) - 1:26
13. Roosevelt Hotel - 3:31
14. Super 8 - 0:55
15. Last Night part I - 2:34
16. Last Night part II - 2:25
17. Laurie and Evan - 1:25
18. Superman Rises - 1:10
19. A New Simo - 3:02
Razem: 44:31 |
|