Filmy Tima Burtona zawsze spotykały się z moją wielką aprobatą. Wręcz surrealistyczny klimat, specyficzny czarny humor, oraz niezwykłość fabularna jego dzieł sprawia, że filmów tych nie możemy jasno porównać do czegokolwiek nakręconego wcześniej, (co stawia je w bardzo oryginalnym świetle). Ten ekscentryczny i trochę odmienny (w dobrym tego słowa znaczeniu) reżyser, współpracuje chyba od zawsze z równie ekscentrycznym i nieszablonowym kompozytorem - Dannym Elfman`em.
Naprawdę, w dzisiejszych czasach rzadko zdarza się tak znakomita reżysersko - kompozytorska współpraca. Na palcach jednej ręki można policzyć takie "duety" (Williams-Spielberg, Horner-Cameron, Silvestri-Zemeckis). Danny Elfman zawsze doskonale potrafi uchwycić ironiczno - mroczne klimaty filmów Burton`a, co zaowocowało kilkoma niezapomnianymi soundtrackami (Batman, Beetlejuice, Mars Attacks) W przypadku Edwarda Nożycorekiego, (który jest jednym z moich ulubionych filmów Burton`a, ze wspaniałą kreacją Johnny`ego Depp`a), słyszymy doskonałe wypośrodkowanie między stylową śmiesznością i "głupotą" (Beetlejuice, Mars Attacks), a bardziej mrocznymi i poważnymi tematami (Batman, Sleepy Hollow), z odrobiną Williams`owskich "naleciałości" ala "Home Alone" czy "Witches of Eastwick". Te dwa style znakomicie się przeplatają i łączą, ale także delikatnie dzielą tą płytę na dwie części, na które de facto jest rzeczywiście podzielona: "Edward Meets The World" oraz "Poor Edward", z czego pierwsza część jest zdecydowanie weselsza i mniej mroczna. Nie znaczy to oczywiście, że w pierwszej części są zawarte tylko wesołe fragmenty a w drugiej same smutne.
To, co rzuca się od razu w ucho, to niesamowity chór, wykorzystany przez Elfman`a przy tym projekcie bardzo często, został on potraktowany niemalże jako instrument. Wprowadza nastrój tajemniczości, niepokoju, jednakowo dając poczucie bajkowości, które wzmaga jeszcze dodanie do aranżacji czelesty (tak jak w "Home Alone" czy "Hook`u") Temat przewodni (jedynka, szesnastka), grany na 3/4 (walc), który bardzo często "przewija" się na płycie, sprawia wrażenie wesołego i pogodnego, jednak w głębi zaprawiony jest on delikatnie smutną nutą przygnębienia. Taka jest także specyfika tego albumu - w miły, porywający, czasem pogodny, czasem wzruszający sposób, opowiada, w gruncie rzeczy, smutną historię nożycorękiego człowieka. Słuchając płyty odniosłem wrażenie jakby była mi opowiadana bajka, po prologowym wprowadzeniu głównego tematu, następuje wstęp (Storytime), który jest niezwykle spokojny i pogodny, z delikatną sekcją smyczkową i równie delikatnym chórem. Następnie mamy nagłą zmianę nastroju (Castle on the Hill), temat z poprzedniego numeru, został wspaniale zaaranżowany w tajemniczy i groźny sposób, chór też nie jest już tak delikatny, pojawia się szeroka sekcja dęta (ze wspaniałymi "ochrypłymi" puzonami), dzwony. W czwórce znowu zmiana nastroju (istna huśtawka) niezwykle pogodny i
słoneczny temat miasteczka (zaaranżowany z pewną "tandetą" lat 60`). Piątka to jeden z moich ulubionych tematów, nie tylko na tej płycie, ale i chyba w całej karierze Elfman`a; niezwykle ironiczny i zabawny (niczym żywcem wyjęty z kreskówki), ze wspaniałym "fabrycznym" tempem i błyskotliwym wykorzystaniem chóru i sekcji dętej, które po prostu zniewalają - to właśnie za takie fragmenty uwielbiam Elfman`a. Dalej jest jeszcze lepiej: "Ice dance" to urzekająco spokojna wariacja nad tematem ze "storytime", ze wspaniałym anielskim chórem, zabawna dziewiątka, - czyli Edward fryzjerem - nieziemsko szybka aranżacja, powoli przyspieszająca aż do, wprost, perfekcyjnej skrzypcowej solówki w towarzystwie harmonii.
Część druga płyty, także przynosi kilka highlightów: przede wszystkim rewelacyjna dwunastka - pełna akcji i rewelacyjnych "dziwnych" aranżacji głównie na sekcję dętą (jest to prekursor pewnego "stylu akcji", jaki wykorzystywał później Elfman w np.: "Mission Impossible" czy "Mars Attacks"), tego utworu słucha się z zapartym tchem. Jego pewnego rodzaju kontynuację stanowi "The Final Confrontation" - narastająca melodia, najpierw na bębnach, z czasem przechodzi na trąby, następnie przychodzi kilka spokojniejszych chwil (wchodzi chór) żeby tępo po chwili znów zaczęło narastać. Znajdziemy tu także szereg smutnych, ale chwytających za serce fragmentów (jedenastka, czternastka, piętnastka), z czego na szczególne uznanie zasługuje 15 - "The Grand Finale", gdzie przypomniane są nam główne tematy, przy delikatnym śpiewie chóru, który następnie (w towarzystwie całej orkiestry) staje się bardzo podniosły (w końcu to finał). Na deser szesnastka, - czyli trochę zmieniona wersja głównego tematu, oraz piosenka Tom`a Jones`a (którego Burton chyba bardzo lubi), ironicznie nawiązująca tytułem i treścią do filmu - "With These Hands" - Tymi Rękoma, która zaskakująco dobrze komponuje się z resztą materiału.
Po wysłuchaniu tego albumu, człowiek jeszcze przez kilkanaście minut nie może się otrząsnąć a to najdobitniej świadczy o geniuszu tego człowieka, któremu jest bardzo blisko do miana wybitnego artysty. Edward Scissorhands jest absolutnym członkiem wielkiej trójcy niezapomnianych soundtracków Danny`ego Elfman`a ( wraz z "Batman`em" i "Nightmare Before Christmas"). Porywająco czarujący i wzruszająco magiczny, naprawdę polecam, kupujcie w ciemno! *aria Recenzję napisał(a): Rafał Mrozowski (Inne recenzje autora)
Lista utworów:
1.Introduction - Titles
2.Storytime
3.Castle on the Hill
4.Beautiful New World - Home Sweet Home
5.The Cookie Factory
6.Ballet de Suburbia - Suite
7.Ice Dance
8.Etiquette Lesson
9.Edwardo the Barber
10.Esmeralda
11.Death!
12.The Tide Turns - Suite
13.The Final Confrontation
14.Farewell....
15.The Grand Finale
16.The End
17.With These Hands - Tom Jones
Razem: 49:14 |
|