Przyznam, że na początku po Obywatelu Milku spodziewałem się sztampowego kina, bazującego na motywie gejowskim, który, jak to często bywa, przysłoni powierzchowność scenariusza. Jednak kiedy na kilka tygodni przed seansem wysłuchałem pochodzącego z niego soundtracku Danny`ego Elfmana, moje nastawienie uległo zmianie. Muzyka na tyle mnie bowiem zainteresowała, że znacznie większych wrażeń zacząłem oczekiwać od samego filmu. I nie przeliczyłem się. Najnowsze dzieło Gusa Van Santa okazało się bardzo ciekawe i poruszające, bo - co najważniejsze - ma uniwersalną wymowę. Biograficzna historia Harvey`a Milka (genialny Sean Penn!), pierwszego aktywisty gejowskiego, któremu udało się zrobić karierę polityczną, w piękny i oryginalny sposób mówi o tolerancji, równości wszystkich ludzi a także o tym, że warto być sobą. Niewątpliwie czytelność tego przesłania w dużym stopniu bierze się z inteligentnej ilustracji muzycznej Elfmana.
Utwory słynnego twórcy silnie oddziałują podczas seansu, gdyż budują emocje w filmie o trochę paradokumentalnej stylistyce. Liczne efektownie wplecione materiały dokumentalne zostały wzbogacone często kontrastującymi dźwiękami, jakby komentującymi zdarzenie. Można nawet powiedzieć, że Elfman niekiedy przyłącza się do swoistej propagandy Van Santa. Na przykład wyśmiewa muzycznie jedną z głównych oponentek Harvey`a Milka, ilustrując jej wiecowe przemowy skocznym utworem z naiwną melodią charakterystycznego dla kompozytora chóru chłopięcego (Anita`s Theme).
Artysta w swej kompozycji kilka razy odwołał się do tradycyjnego amerykańskiego patosu. Napisał podniosły temat, który towarzyszy ważnym chwilom na politycznej drodze głównego bohatera (New Hope). Jego triumfalna harmonika i szerokie frazy, zinstrumentowane na narodową modłę (połączenie kwintetu smyczkowego i waltorni) oddziałują dokładnie tak jak niedawna kompozycja Johna Williamsa, napisana na ostatnią konwencję wyborczą Partii Demokratycznej.
Najistotniejsze jednak, że Elfman mądrze przeplata ten uzasadniony banał z muzyką wyrafinowaną, zarówno od strony formalnej, jak i brzmieniowej. Wsłuchajmy się choćby w kapitalne Main Titles, które tak celnie oddają charakter Harvey`a Milka - człowieka subtelnego i łagodnego, ale jednocześnie niezłomnego, pełnego optymizmu, wierzącego w osiągnięcie najambitniejszych celów. Utwór rozwija się stopniowo od interesująco brzmiących flażoletów smyczków i delikatnej melodii fortepianu, co chwila uzupełnianej punktowymi wtrętami brudnej gitary elektrycznej, skrzypiec i przede wszystkim kontrapunktującym ekspresyjnym saksofonem. Miarowość utworu, nadawaną przez pulsujący rytm i ciepłą podstawę gitary basowej, w pewnym momencie rozluźniają trzy piękne, intymne motywy fortepianu z oryginalnym rozwiązaniem harmonicznym (choćby dla niego warto sięgnąć po tę płytę). Takich subtelnych smaczków jest w Milku naprawdę sporo, a dzięki nim do soundtracku chce się często wracać.
Kompozycja Elfmana ma ogólnie bardzo miły, lekki klimat, kształtuje więc atmosferę specyficznego środowiska Milka i pomaga widzowi w utożsamieniu się z bohaterami. Jak jeszcze oddziałuje? Na pewno wpływa na narrację i potoczystość akcji - niektórym scenom towarzyszy motoryczne tło z efektownymi przesunięciami tektonicznymi, znanymi z wielu innych dzieł artysty. Mam na myśli cięcia harmoniczne i dynamiczne, które występują po stopniowo zbudowanych kulminacjach i rozpoczynają nowy rozwój. Kompozytor nieprzeciętnie kreuje również suspens. Tu chciałbym zwrócić uwagę na znakomity utwór Repealed Rights. Występujące w nim krótkie, niepokojące motywy gitary, wiolonczel oraz przeszywające sample niezwykle sugestywnie oddają mordercze postanowienie politycznego antagonisty Milka (dodajmy - brawurowo odegrane przez Josha Brolina).
Nie chcę zdradzać wszystkich walorów dzieła Danny`ego Elfmana, żeby nie odebrać słuchaczowi przyjemności ich odkrywania. Obywatel Milk jest chyba najmilszą niespodzianką, jaką muzyka filmowa sprawiła mi w minionym sezonie. To kompozycja wielowarstwowa, oddziałująca na kilku płaszczyznach języka filmowego i na pewno oryginalna - choć oczywiście Elfmanowski styl jest w niej mocno wyczuwalny. Polecam!
Przyznam, że na początku po Obywatelu Milku spodziewałem się sztampowego kina, bazującego na motywie gejowskim, który, jak to często bywa, przysłoni powierzchowność scenariusza. Jednak kiedy na kilka tygodni przed seansem wysłuchałem pochodzącego z niego soundtracku Danny`ego Elfmana, moje nastawienie uległo zmianie. Muzyka na tyle mnie bowiem zainteresowała, że znacznie większych wrażeń zacząłem oczekiwać od samego filmu. I nie przeliczyłem się. Najnowsze dzieło Gusa Van Santa okazało się bardzo ciekawe i poruszające, bo - co najważniejsze - ma uniwersalną wymowę. Biograficzna historia Harvey`a Milka (genialny Sean Penn!), pierwszego aktywisty gejowskiego, któremu udało się zrobić karierę polityczną, w piękny i oryginalny sposób mówi o tolerancji, równości wszystkich ludzi a także o tym, że warto być sobą. Niewątpliwie czytelność tego przesłania w dużym stopniu bierze się z inteligentnej ilustracji muzycznej Elfmana.
Utwory słynnego twórcy silnie oddziałują podczas seansu, gdyż budują emocje w filmie o trochę paradokumentalnej stylistyce. Liczne efektownie wplecione materiały dokumentalne zostały wzbogacone często kontrastującymi dźwiękami, jakby komentującymi zdarzenie. Można nawet powiedzieć, że Elfman niekiedy przyłącza się do swoistej propagandy Van Santa. Na przykład wyśmiewa muzycznie jedną z głównych oponentek Harvey`a Milka, ilustrując jej wiecowe przemowy skocznym utworem z naiwną melodią charakterystycznego dla kompozytora chóru chłopięcego (Anita`s Theme).
Artysta w swej kompozycji kilka razy odwołał się do tradycyjnego amerykańskiego patosu. Napisał podniosły temat, który towarzyszy ważnym chwilom na politycznej drodze głównego bohatera (New Hope). Jego triumfalna *harmonika i szerokie frazy, zinstrumentowane na narodową modłę (połączenie kwintetu smyczkowego i *waltorni) oddziałują dokładnie tak jak niedawna kompozycja Johna Williamsa, napisana na ostatnią konwencję wyborczą Partii Demokratycznej.
Najistotniejsze jednak, że Elfman mądrze przeplata ten uzasadniony banał z muzyką wyrafinowaną, zarówno od strony formalnej, jak i brzmieniowej. Wsłuchajmy się choćby w kapitalne Main Titles, które tak celnie oddają charakter Harvey`a Milka - człowieka subtelnego i łagodnego, ale jednocześnie niezłomnego, pełnego optymizmu, wierzącego w osiągnięcie najambitniejszych celów. Utwór rozwija się stopniowo od interesująco brzmiących flażoletów smyczków i delikatnej melodii fortepianu, co chwila uzupełnianej punktowymi wtrętami brudnej gitary elektrycznej, skrzypiec i przede wszystkim *kontrapunktującym ekspresyjnym saksofonem. Miarowość utworu, nadawaną przez pulsujący rytm i ciepłą podstawę gitary *basowej, w pewnym momencie rozluźniają trzy piękne, intymne motywy fortepianu z oryginalnym rozwiązaniem harmonicznym (choćby dla niego warto sięgnąć po tę płytę). Takich subtelnych smaczków jest w Milku naprawdę sporo, a dzięki nim do soundtracku chce się często wracać.
Kompozycja Elfmana ma ogólnie bardzo miły, lekki klimat, kształtuje więc atmosferę specyficznego środowiska Milka i pomaga widzowi w utożsamieniu się z bohaterami. Jak jeszcze oddziałuje? Na pewno wpływa na narrację i potoczystość akcji - niektórym scenom towarzyszy motoryczne tło z efektownymi przesunięciami tektonicznymi, znanymi z wielu innych dzieł artysty. Mam na myśli cięcia harmoniczne i dynamiczne, które występują po stopniowo zbudowanych kulminacjach i rozpoczynają nowy rozwój. Kompozytor nieprzeciętnie kreuje również suspens. Tu chciałbym zwrócić uwagę na znakomity utwór Repealed Rights. Występujące w nim krótkie, niepokojące motywy gitary, wiolonczel oraz przeszywające sample niezwykle sugestywnie oddają mordercze postanowienie politycznego antagonisty Milka (dodajmy - brawurowo odegrane przez Josha Brolina).
Nie chcę zdradzać wszystkich walorów dzieła Danny`ego Elfmana, żeby nie odebrać słuchaczowi przyjemności ich odkrywania. Obywatel Milk jest chyba najmilszą niespodzianką, jaką muzyka filmowa sprawiła mi w minionym sezonie. To kompozycja wielowarstwowa, oddziałująca na kilku płaszczyznach języka filmowego i na pewno oryginalna - choć oczywiście Elfmanowski styl jest w niej mocno wyczuwalny. Polecam!
Chyba jako jedyny na świecie nie jestem zachwycony ścieżką Elfmana. Nie jest to muzyka zła, nudna czy w jakiś sposób nieprzyjemna, ale, w moim odczuciu, popełnia grzechy innego rodzaju. Po pierwsze ociera się o banał i kicz ("zamierzony"? - tym gorzej, ładowanie nim ścieżki w takiej ilości to w takim razie błąd w założeniach), którego nie spodziewałem się po kompozytorze uważanym za jednego z najoryginalniejszych w branży. Druga rzecz, to chaos wypływający z niektórych utworów ("Main Title"), urywane frazy saksofonu lądują w nieuporządkowanym sosie innych instrumentów tak, że nie jestem w stanie pojąć, co autor mógł mieć na myśli. Paradoksalnie najlepiej wypadają momenty najbardziej typowe dla Elfmana (szczególnie szybsze utwory jak "Gay Rights Now"), ale, że nigdy nie byłem miłośnikiem charakterystycznego dla Elfmana stylu, więc trudno mi traktować to jako atut. Broni się klasyczna elegancja smyczków, którą nie łatwo zepsuć (jest jednak też świadectwem nikłej oryginalności) i niezła słuchalność większości utworów. Przyznam jednak, że po ścieżce traktowanej jako najlepsza w ubiegłym roku spodziewałem się nieco więcej. Nie ma w sobie ani wysmakowania "The Curious Case..." Desplata, ani inteligencji brzmieniowej "Frost/Nixon" Zimmera, ani niezwykłej empatii "Walla-E" Newmana czy emocjonalności "Defiance" Howarda. Szkoda.