Soundtracks.pl - Muzyka Filmowa

Szukaj w:  Jak szukać?  



Aby otrzymywać świeże informacje o muzyce filmowej, podaj swój adres e-mail:



Zapisz

Pasja (Passion Of The Christ)

31 Marzec 2004, 18:47 
Kompozytor: John Debney

Orkiestracje: Brad Dechter Mike Watts, Frank Bennett, Jeff Atmajian
Dyrygent:Nick Ingman

Rok wydania: 2004
Wydawca: Sony Music

Muzyka na płycie:
Muzyka w filmie:
Pasja (Passion Of The Christ)

 Kup tę płytę w:

iTunes za 9.99
Ta muzyka była nominowana do Oscara
SATYSFAKCJA GWARANTOWANA - nagroda Soundtracks.pl…Kontrowersje….
Każda filmowa adaptacja, życia (i śmierci) Jezusa, stanowi wielkie źródło kontrowersji, oraz rozwlekłych dyskusji na temat jej realizatorskiej poprawności. Nie będzie chyba jednak przesadą, stwierdzenie, że przedstawione przez Mel`a Gibson`a, ostatnie pół doby życia Chrystusa, wywołało prawdziwą burzę (istny sztorm), a spekulacje oraz liczne antysemickie oskarżenia, nie miały końca i padały pod adresem reżysera, nawet jeszcze przed całkowitym ukończeniem tego obrazu. Czytając niektóre artykuły w prasie, miałem wrażenie że niektórzy są wściekli na realizatorów (szczególnie środowiska żydowskie), nawet tylko za ich chęć poruszenia tego tematu.

Jednak w sumie, wszystkie te rozważania i oskarżenia, skutecznie przyczyniły się do wypromowania filmu, wspomagając 25-milonową kampanię reklamową.
Passion of the Christ stał się wielkim hitem, kolejki przed kinami stały się widoczne (zjawisko w dzisiejszych czasach rzadkie), a zdobycie biletu w ciągu pierwszych dwóch tygodni wyświetlania, graniczyło z cudem. Przyznać trzeba że film zobaczyć warto, ale z pewnością nie każdy udźwignie ten ciężar (którym jest wytrwanie na projekcji do końca). Obraz Gibson`a jest niesamowicie naturalistyczny, brutalny i mroczny. Krew pryska na wszelkie strony, czasem przed naszymi oczami przelatują fragmenty ciała Chrystusa. Bardzo możliwe że wydarzenia sprzed niespełna 2000 lat, wyglądały w bardzo podobny sposób, jednak tak dosadne ich pokazywanie wiąże się z pewnym uczuciem szoku u przeciętnego widza. Czasem można odnieść wrażenie że reżyser naprawdę przesadził. Za to sposób realizacji tego filmu zachwyca: zdjęcia (znakomite oświetlenie scen), montaż, charakteryzacja, dźwięk i muzyka tworzą niezwykły nastrój.

Początkową koncepcją reżysera, było pozostawienie filmu bez żadnej oprawy muzycznej, dopiero później rozpoczęły się rozważania na temat wyboru kompozytora. Na liście znaleźli się min. stały współpracownik Gibson`a - James Horner, Rachel Portman (Emma, Cider House Rules) czy Lisa Gerrard (Gladiator). Nagle, na początku października 2003, niespodziewanie padło nazwisko Johna`a Debney`a, który ostatecznie został zatrudniony.

…Komediopisarz…
John Debney to jeden z najbardziej utalentowanych kompozytorów młodszego pokolenia. Jak sam twierdzi, największy wpływ na jego dzisiejszą twórczość, mają dokonania kompozytorów "Złotej Ery" (Newman, Steiner), ale także takie dzisiejsze znakomitości jak Jerry Goldsmith, czy w szczególności: John Williams - co rzeczywiście w jego muzyce słychać.
Mimo że pracę nad własnymi projektami, zaczął już pod koniec lat 80`, to nadal nie jest zbyt powszechnie rozpoznawalną osobistością świata muzyki filmowej. Jest to o tyle dziwne, ponieważ Debney ma w swoim dorobku wiele naprawdę znakomitych partytur - wspomnę tutaj o fenomenalnym Cutthroat Island który jak dotąd jest jego najwybitniejszym dokonaniem, i stanowi kolejny, milowy krok, w sposobie epickiej orkiestracji typu "action-adventure".

Jeśli ktoś kojarzy nazwisko Debney`a, to najpewniej połączy je z gatunkiem… komedii - i nie będzie w specjalnym błędzie. John czuje się bardzo dobrze w różnych konwencjach muzycznych - od horroru i suspense (I Know What You Did Last Summer, czy kiepskie End of Days) do epickiej akcji w stylu wspomnianej przed chwilą Wyspy Piratów, czy Scorpion King; jednak najwięcej jego prac, związanych jest ze stricte komediowymi produkcjami, których w jego filmografii jest naprawdę niemało (Bruce Almighty, Elf, The Emperor`s New *Groove, Cats & Dogs, Spy Kids, Liar, Liar, Inspector Gadget). I właśnie tutaj można postawić pytanie: czy typowo komediowy kompozytor, może sobie poradzić z napisaniem muzyki do obrazu, pokazującego najbardziej dramatyczne wydarzenia w historii ludzkości?

Na pierwszy rzut oka odpowiedź brzmi "nie", a mgliste wątpliwości przysłaniają nam uszy.
Podobną sytuację mieliśmy w przypadku Finding Nemo, tyle że tam poważny i dramatyczny kompozytor, z powodzeniem stworzył wspaniałą komediową partyturę do filmu rysunkowego. Czy Debney równie błyskotliwie jak Thomas Newman, dowiedzie o swojej kompozytorskiej elastyczności, nie dając się jednocześnie zaszufladkować do katalogu z napisem "Komediopisarze"?

…Dzieło dziełu nierówne…
Z całą odpowiedzialnością, stwierdzam że "tak". Debney stworzył chyba najoryginalniejszy *score w swojej karierze, i jeden z najbardziej niekonwencjonalnych soundtracków, jakie maiłem okazję słyszeć w ciągu ostatnich kilku lat. Jednak oprócz tego, jest to chyba najbardziej sugestywna muzyka jaka została kiedykolwiek napisana, co może być jednocześnie jej wadą i zaletą.

Partytura którą napisał John, fenomenalnie współpracuje z filmem, potęguje ostrość wyrazu poszczególnych scen, czasem także pomaga widzowi przetrwać trudne chwile - i to na pewno jest jej wielki plus. Jednak słuchając tej muzyki, trudno wyobrazić sobie cokolwiek innego, jak mękę Jezusa, co na dłuższą metę może być odrobinę ... męczące - lecz jest to jedyna rzecz którą mogę zarzucić Debney`owi.

W zeszłym roku, miałem okazję doświadczyć niemalże błogosławieństwa, słuchając przepięknej i fenomenalnej partytury Jeff`a Danny Gospel of John. Ten kanadyjski film także opiera swój scenariusz na historii Jezusa Chrystusa, skupiając się raczej na naukach jakie on głosił, niż na męce jaką przebył. Danna stworzył niebanalne dzieło, które w odróżnieniu od kompozycji Debney`a niekoniecznie musi się kojarzyć z wydarzeniami przedstawionymi w filmie; mimo że aranżacyjnie w kilku aspektach jest zbliżone do Pasji, to stanowi zupełnie inne podejście do tego tematu (nie ukrywam że lepsze).
Z drugiej strony, trzeba przyznać, że John nie miał innego wyjścia, jak skomponowanie mrocznej, dramatycznej i sugestywnej muzyki, ponieważ film Gibson`a można opisać dokładnie tymi samymi, trzema przymiotnikami.

… It is Done…
Muzyka jaką stworzył Debney jest niesamowicie dramatyczna, emocjonalna, mroczna i etniczna. Kompozytor używa całej palety wschodnich instrumentów, których nazw nie jestem w stanie przytoczyć, ponieważ dużą część z nich słyszę po raz pierwszy. Głównie są to instrumenty dęte, różnego rodzaju flety i piszczałki, które wypełniają lukę, jaką jest prawie kompletny brak typowej sekcji dętej, w postaci trąbek, puzonów, *waltorni (pojawiają się one tylko epizodycznie, chyba w dwóch fragmentach, i to w charakterze, krótkich, urwanych fraz).Całość, kompozytor aranżuje na bardzo rozbudowaną sekcję smyczkową, wielki, potężny chór i całą gamę instrumentów perkusyjnych. Czasem usłyszeć można trochę syntezatorów, czy elektronicznych, dostojnych basów, które w żaden sposób nie naruszają harmonii całości; dzięki umiejętnemu i dyskretnemu "dozowaniu", idealnie komponują się z orkiestrą.
Specyficzny, starożytny klimat niepokoju został świetnie uchwycony, muzyka również wywołuje wrażenie cierpienia, bólu, chociaż także nadziei.

Użycie takiej ilości wschodnich instrumentów oraz różnego rodzaju bębnów, zbliża tą kompozycję do partytur Zimmer`a; słychać wyraźne podobieństwa do Gladiatora, czy Prince of the Egipt; czasem może nam się skojarzyć też z Last Temptation… Peter`a Gabriel`a. Oczywiście Debney nie zrzyna z poprzedników całych fragmentów, ale klimatycznie "kręci" się w tych okolicach.

Wykorzystanie chóru (wśród którego śpiewa także Mel Gibson) jest doprawdy imponujące: przepięknie rozpisane i fantastycznie połączone z orkiestrą. Partie śpiewane są zróżnicowane - od potężnych, wzniosłych fragmentów, po przez solowe "jęki", aż do klimatycznych i diabelsko tajemniczych "pomruków".

Największymi "highlightami" soundtracku, są kawałki z kluczowych scen filmu. Największe wrażenie robią: Bearing the Cross, Jesus Arrested (wspaniałe "wytryski" fletów). Ostatnie 5 tracków płyty, to (momentami wzruszająca) uczta dla uszu. Są to jedne z najpiękniejszych fragmentów, przedstawiające najbardziej dramatyczne i wstrząsające momenty tego obrazu.

Passion of the Christ to kolejny album, w którym wyróżnienie poszczególnych tematów jest w zasadzie niemożliwe. Ilość melodii jest bardzo duża, ale żadna nie jest na tyle wyraźna, aby móc ją połączyć z jakimś konkretnym bohaterem - chyba oprócz Marii, którą reprezentuje piękny, smutny temat (świetna wersja w Mary Goes to Jesus, swoją drogą to piękna scena w filmie). Album kończy znakomity Resurrection, który wprowadza mały promyk nadziei w tą mroczną i tajemniczą partyturę.

Oglądając film, można dosłuchać się kilku wspaniałych utworów, które niestety na CD umieszczone nie zostały, jednak mimo wszystko myślę że płyta ta, stanowi rozsądny kompromis, zawiera główne i najbardziej wartościowe kompozycje. Oczywiście o chronologicznym rozkładzie utworów możemy tylko pomarzyć, ale podejrzewam że było to zamierzone posunięcie, w celu stworzenia pewnej narracji i uniknięcia uczucia monotonii.
Kompozycji tej nie sposób ogarnąć nawet po kilku "odsłuchaniach". Mimo że "przerobiłem" ją dobre kilkanaście (może nawet kilkadziesiąt) razy, nadal odkrywam pewne subtelne smaczki, których wcześniej nie byłem w stanie usłyszeć.

…wskrzeszenie kompozytora…
Passion of the Christ może być niewątpliwym zwrotem w twórczości John`a Debney`a. W pewnym sensie, Pasja dla Debney`a, jest tym, czym była Shindler`s List dla Williams`a, którego sytuacja była zupełnie inna, jednak dopiero po wspomnianej "Liście…" środowisko zaczęło traktować John`a poważnie, z uznaniem patrząc na jego możliwości (a on sam wyraźnie spoważniał). Bardzo możliwe, że komediopisarska zasłona Debney`a spadnie, a w niedługim czasie posypią się oferty, które ujawnią prawdziwe talenty tego kompozytora. Do momentu następnych projektów John`a, rozkoszujmy się jego najnowszym (i prawie jak dotąd najlepszym) osiągnięciem, które jest dziełem oryginalnym i niebanalnym, nie mniej inspirującym oraz równie dramatycznym jak film, na którego potrzebę zostało stworzone (ale za to łatwiejszym do przełknięcia i nie aż tak bardzo szokującym). Tego słowami nie da się opisać, to trzeba posłuchać.

Recenzję napisał(a): Rafał Mrozowski   (Inne recenzje autora)




Zobacz także:


Lista utworów:

1. The Olive Garden - 1:56
2. Bearing the Cross - 3:42
3. Jesus Arrested - 4:37
4. Peter Denies Jesus -1:58
5. The Stoning - 2:25
6. Song of Complaint - 1:33
7. Simon is Dismissed 2:25
8. Flagellation/Dark Choir/Disciples - 5:54
9. Mary Goes to Jesus - 2:47
10. Peaceful But Primitive/Procession - 3:36
11. Crucifixion - 7:38
12. Raising the Cross - 2:13
13. It is Done - 3:37
14. Jesus is Carried Down - 4:39
15. Resurrection - 5:04

Razem: 54:10

Komentarze czytelników:

Łukasz Remiś:

Moja ocena:

Genialna kompozycja. Na prawdę podziwiam Debneya za to co tu stworzył - jestem pod ogromnym wrażeniem. Tymi kompozycjami mocno się wybił i przypuszczam, że poprawi swoją sytuację na "rynku" kompozytorów. Tej płyty trzeba posłuchać!

nez:

Moja ocena:

Początkowo, gdy dowiedziałem się, że partyturę do "Pasji" ma napisać John Debney, "lekko się skrzywiłem" ;) Dokładnie tak samo jak dzisiaj, gdy przeczytałem powód odrzucenia partytury Gabriela Yareda do "Troi". O ile owe "lekkie skrzywienie" dla pierwszego przypadku okazało się moim pysznym błędem, tak o słuszności tego drugiego jestem z pełną świadomością przekonany ;) Niewątpliwie muzyka pana Johna Debneya poraża majestatycznością, oryginalnością i pięknem. Polecam każdemu, gdyż naprawdę warto poświęcić te 54 minuty na wysłuchanie tak wspaniałej partytury!

Babuch:

Moja ocena:

Film Mela Gibsona jest niestety kiepski. Piszę to z rozwagą jako katolik, bez żadnych uprzedzeń. Stanowi przykład chamskich manipulacji, a środki jakich używa to nic innego jak hollywodzki kicz (postać szatana, Barabasz). I jak tutaj plasuje się muzyka. Cóż dopasowuje się. Przyczynia się do tej manipulacji, operując klimatem. Będąc w kinie miałem wrażenie że Debney był niejako rozerwany pomiędzy dwoma środowiskami. Z jednej chciał stworzyć muzykę antyhollywodzką, niemalże mistyczną (stąd klimaty folkowe- naprawdę dobre), z drugiej zaś w wielu miejscach język jego obrazowania jest typowy dla hollywodu (Mary Goes to Jesus). Typowy czyli dużo dźwięku mało treści.Ale czy to jest wada? Jakby film Gibsona był inny to to byłoby wadą, ale film Gibsona jest taki jaki jest. Dużo krwi zaciemniającej przesłanie miłości, że się górnolotnie wyrażę. Zamiast subtelości mamy wyrywane mięcho. Debney zrobił dokładnie to czego Gibson oczekiwał. DLatego nie jest to ścieżka zła (jak na muzykę hollywodzką wręcz wybitna). Jakie zatem wady. No brzmi to troszkę sztampowo. Jak zauważył Rafł traci Zimmerem aż miło (i nie tylko Gladiatorem, ale także Black Hawk Down). A elektronika. Ciekawa dobrze łaczy się z orkiestrą. Co wielce interesujące w partiach chóralnych Debney przypomina nieco Vangelisa (Raising the cross zadziwiająco przypomina Mythodea - Movement 3) Chciałbym wieżyć że inspirację są jedynie przypadkowe. Zatem podsumowując. Jako ścieżka do filmu Gibsona score jest świetny, jako ścieżka do prawdziwego filmu religijnego jest jedynie dostateczna z +. Zbyt mocno miejscami grawituje ku dewocji. Ale czy to źle? Pasja to dobra rzemieślnicza robota, która przy odpowidnim nastroju słuchacza może dać wiele przyjemności. No a utwór Bearing the Cross każdego miłosnika dobrej muzyki filmowej wgniecie w fotel. Szkoda tylko że w filmie zagłuszyły go efekty dźwiekowe. Tak więc Rafał ma absolutną racje co do oceny. A Rafale czy te erotyczne metafory w twej recce to przypadek...???

Shaiman:

Moja ocena:

Zgadzam się! Zgadzam się! Świetny soundtrack!!! Ja Debneya przedtem wogóle nie znałem. Teraz gdy przesłuchałem jego najnowsze dzieło, muszę przyznać że John należy do ścisłej czołówki kompozytorów, bawiących się z tym gatunkiem muzyki. "Bearing the Cross" - ten kawałek dosłownie mną wstrząsnął, niczym trzęsienie ziemi:D. Nie mówię, że reszta jest gorsza, wręcz przeciwnie - całość, czyli wszystkie kompozycje są genialne, trzymające poziom. I muszę jeszcze jedno powiedzieć: Mnie film się nie podobał. A może inaczej... Nie tyle "nie podobał", co nie wzruszył (no ludzie! a czego mogłem się spodziwać po tylu entuzjastycznych recenzjach???), czy chociaż zainteresował. Wyobrażcie sobie, iż w połowie filmu zwyczajnie zasnąłem z nudów... Kiedy obejrzałem go ponownie (tym razem kompletnie), nic to w moim zdaniu na jego temat nie zmieniło! Film może i zmontowany i ogólnie dobrze zrobiony (jak przystało na wytwórnie Hollywood), lecz nie przyciągający niczym szczególnym ...no oprócz muzyki hehe (i może jeszcze zdjęć). Mogę stwierdzić, że zawiodłem się na nim :(. Jednak myślę, by go obejrzeć ponownie, bo wydaje mi się, że mogłem mieć zły dzień albo co innego... a być może jestem antychrystem ?? Czy ktos oglądał "Stygamaty"?? Jeżeli tak, to wie czego się spodziewałem po "Pasji" Gibsona. Wspomniany film, głęboko wpłynał na moje życie i do tego zmienił do końca moje przekonania względem kościoła. Uffff troszeczkę się rozpisałem nie na temat :P

highduke:

Moja ocena:

piękny, wzruszający, ciekawy soundtrack. dlaczego więc daje tylko 4.5? dlatego, że słyszałem Cutthroat Island Debneya i wolałbym usłyszeć ten ost w wersji na orkiestrę i chóry, bez elektroniki (bardzo zimmerowskiej) - tak, jak Rozsa skomponował Króla Królów.


  Do tej recenzji jest jeszcze 21 komentarzy -> Pokaż wszystkie