Jak w ogóle zaczęła się Pana przygoda z
muzyką filmową? Najpierw pracował Pan przy serialach telewizyjnych,
prawda?
To była długa droga. Najpierw były seriale, jeśli
chodzi o pracowanie z obrazem. Przed serialami pracowałem w teatrze,
grałem również w zespołach. Całe moje życie muzyczne ciągnąłem w dwie
strony, z których jedna była bardziej klasyczna, a jedna bardziej
jazzowa i rock'n'rollowa. Zawsze miałem te dwie dusze w sobie. Kiedyś
zrobiłem widowisko muzyczne Soundescape (1991). To była taka historia muzyki.
Zaczynało się od pierwszego uderzenia w ziemię, potem była muzyka
afrykańska itd. To mi bardzo pomogło. To był taki
teatr muzyczny. Prezentowano to na dużych
festiwalach artystycznych w Melbourne i Adelajdzie. Była masa przedstawień. Wtedy ludzie
uznali, że mam dosyć ciekawe pomysły muzyczne. Potem dostałem pierwsze
reklamy. W ciągu kilku miesięcy zrobiłem kilka takich wielkich
międzynarodowych reklam, m.in. dla Formula 1 Racing. Jednym z lepszych
pomysłów tej kampanii był taki, że jak się samochody przygotowywały do
wyścigu, to napisałem to tak, jakby się orkiestra stroiła - głośniej,
głośniej, głośniej... Jak się wyścig zaczął, to wtedy nagle nic - cisza.
W ostatnich kilku latach zrobiłem jedną z największych tutejszych
reklam - Big Ad.
Ona jest fantastyczna! Tam jednak nie ma mojej kompozycji, ja jedynie
przearanżowałem tę muzykę [pochodzącą z Carminy Burany Carla Orffa - przyp.].
Big Ad - reklama piwa Carlton Draught
(aranż. muz.: Cezary Skubiszewski)
W każdym razie po
tych reklamach dostałem swoją pierwszą serię telewizyjną, a po niej ten
pierwszy film - Historię
Liliany w reż. Domaradzkiego. Tam operatorem był Sławomir
Idziak. Potem był taki drugi film z Kerry Fox [Oklaski jednej dłoni (The Sound of One Hand Clapping, 1998)
- przyp.]. Dalej to się
wszystko jakoś szybko posunęło. Teraz już rozumiem, jak nad tym wszystkim
pracować, ale zawsze jak zaczynam, to jest prawie jak praca od
początku. Chodzi o to - jak już powiedziałem podczas tego wywiadu - żeby
siebie trochę zaskoczyć, bo inaczej po co to robić? Mi się wydaje, że
wyszedłem trochę z tradycji polskiej - chcę, by sztuka była sztuką, a
nie odwaleniem roboty. Zależy mi, by za każdym razem było to coś
ciekawego.
Historia Liliany - fragment (muz. oryg.: Cezary Skubiszewski)
A czy chciałby Pan kiedyś skomponować muzykę do polskiego filmu
lub pracować z którymś z naszych reżyserów?
Bardzo. Ja
muszę powiedzieć, że trochę rozmawiałem z panią Kędzierzawską, bo mi się
jej filmy podobają. Rozmawiałem z nią po raz pierwszy w Toronto, teraz
również się spotkaliśmy. Kilku reżyserów poznałem, kilka moich nagrań
zostawiłem. Miałem również takie miłe spotkanie z moim kolegą ze szkoły
podstawowej - Grzegorzem Kędzierskim, który jest operatorem. To jest niesamowite! My całą
podstawówkę siedzieliśmy razem w ławce, a potem się nie
widzieliśmy te wszystkie lata. On mówił, że bardzo by chciał, byśmy
pracowali razem nad jakimś filmem. Także może ta wizyta do czegoś
doprowadzi. Albo i nie. Ale to by było dla mnie bardzo miłe. Kiedyś mi
zaproponowano polski film. Nie powiem jaki, bo naprawdę nie był dobry,
ale to było bardzo dawno temu.
Czy często Pan odwiedza Polskę? Przypomnijmy, że muzykę do filmu
dokumentalnego Night (2008)
nagrywał Pan w Polsce z Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia.
Tak,
to też było bardzo miłe przeżycie - nagrać muzykę z polską orkiestrą.
Jak Panu wcześniej powiedziałem, był okres, że bardzo długo nie byłem w
Polsce, gdyż dużo pracowałem, potem podróżowałem po świecie. Ostatnio
jednak bywam częściej i częściej. Przez wiele lat prawie
nie mówiłem po polsku, a teraz mówię dość dobrze,
mimo że mieszkam w Australii już 37 lat.
Night - trailer (muz. oryg.: Cezary Skubiszewski)
Wracając do Festiwalu w Gdyni, mówił Pan, że
miał okazję obejrzeć dużo filmów. Czy któryś szczególnie zwrócił Pana
uwagę swoją oprawą muzyczną?
Tak. Mi się wydaje, że w
filmie Joanna [reż. Feliks
Falk, muz. Bartłomiej Gliniak - przyp.] muzyka była dobrze użyta. Może
nie była bardzo oryginalna, ale właśnie była bardzo ciekawie użyta.
Film był dość wolny i muzyka, która była głównie pomiędzy scenami jako
komentarz, była dość energiczna. Dawała temu filmowi jakąś dodatkową
płaszczyznę, dodawała mu energii. Inne ścieżki dźwiękowe jakoś mnie
bardzo nie zaskoczyły. Były dobre, ale nie wzruszyły mnie na tę skalę,
jak kiedyś Preisner czy - zawsze zapominam nazwiska tego kompozytora,
co pisze dla Zanussiego...
Kilar.
Kilar!
On napisze prosty akord, ale to zawsze ma taką wagę. On ma to coś, co
się nazywa ?pewność kompozycji?. Ale tacy ludzie nie rosną na drzewach.
[śmiech] Poziom muzyki na Festiwalu był dobry, ale trochę byłem
zaskoczony, że nikt nie chciał eksperymentować.
Brakowało Panu odważniejszej muzyki?
Tak.
Mi się wydaje, że w przeszłości było tego więcej w Polsce. Teraz to
jest taka muzyka, której się człowiek spodziewa w dobrym filmie. Kiedyś,
jak Preisner napisał do Podwójnego
życia Weroniki, to ludzie na świecie naprawdę odwrócili głowy.
Mimo że miał Pan kontakt z muzyką już od
najmłodszych lat, to jednak jako muzyk-kompozytor jest Pan w dużej
mierze - chyba mogę to tak określić - samoukiem. Nigdy nie zdobył Pan
czegoś, co się popularnie nazywa ?akademickim przygotowaniem?.
Jak
Pan pewnie wie, w młodości uczyłem się gry na pianinie. Jedyny taki
akademicki kurs muzyczny, jaki zrobiłem, to dyplomowy kurs z Berklee
College, ale to było korespondencyjnie. Można więc powiedzieć, że jestem
samoukiem.
Beneath Hill 60 - sesja nagraniowa(próby)
(muz. oryg. i wyk.: Cezary Skubiszewski)
Czy dla Pana
kiedykolwiek stanowił to ograniczenie w pracy kompozytora, czy wręcz
przeciwnie - może dzięki temu czuje się Pan bardziej niezależny jako
kompozytor?
Tego nigdy nie wiadomo. Udało mi się to, że
miałem dużo pomysłów. To jest nawet śmieszne, bo teraz jestem zapraszany
na wykłady do konserwatorium w Sydney. Przychodzą na nie ludzie, którzy
mają tytuły magistrów muzyki. Ludzie, którzy pracują w tym zawodzie, i
których jest mało, są zupełnie inni niż akademicy. Muzyka filmowa wymaga
innego podejścia. Jest to przy tym najbardziej słuchana, najbardziej
popularna muzyka symfoniczna. Ludzie bardziej znają muzykę filmową niż
jakąkolwiek inną w tej chwili. Na pewno były momenty, kiedy było mi
ciężej przez to, że nie miałem formalnego wykształcenia. Z drugiej
strony nie bałem się ryzyka, bo może nie miałem takich ograniczeń jak
akademicy. Mówiąc teraz poważnie, już tyle lat pracuję, że mogę robić
orkiestracje z zamkniętymi oczami. Przy filmie La Spagnola w zasadzie całą partyturę napisałem prawie
bez dotykania instrumentów, bo tak musiałem się śpieszyć. Mam ponad 60 lat i jeśli chodzi o
problemy techniczne, jakie mogłem mieć może jeszcze 15-20 lat temu, to
już mam je dawno za sobą. Dyrygowałem orkiestrami nie tylko w Australii,
ale też w Londynie i Los Angeles. Jest kilku kompozytorów bardzo
zdolnych w Ameryce w podobnej sytuacji do mnie.
Beer Symphony - reklama piwa VB (aranż. muz.: Cezary Skubiszewski)
Beer Symphony - making of...
Preisner jest również kompozytorem, który
nigdy nie kończył konserwatorium.
Jest nas kilku takich,
którzy przyszli trochę ?z lewej
strony?... Ja bardzo chciałem, by moje dzieci skończyły studia.
Mój syn [Jan Skubiszewski -
przyp.] jest muzykiem i skończył studia, ale z drugiej strony on czasem
mówi, że się więcej nauczył ode mnie niż na uniwersytecie. Chodzi o
sposób podejścia. Oczywiście, bardzo ważne jest znać całą teorię. Ja
musiałem się tego nauczyć samemu. Przez to, że muszę wykładać na te
tematy na uniwersytecie, sam musiałem przeanalizować moje podejście do
tych spraw. Na początku, oczywiście, musiałem długimi nocami
rozszyfrowywać niektóre problemy, które miałem.
Od przeszło 30 lat mieszka
Pan i pracuje w Australii. Jak Australijczycy radzą sobie z Pana
nazwiskiem?
le. [śmiech] Bardzo źle sobie radzą z moim
nazwiskiem. Jak widzą to ?sz? w środku, to zupełnie się załamują. To ?sz? jakoś
bardzo Anglo-Saksonów straszy. Z tego powodu moją córkę, która jest
aktorką i
pracuje w Stanach, namówiłem, by zmieniła nazwisko.
[córką kompozytora jest Viva
Bianca, znana z serialu Spartakus: Krew i piach - przyp.]
Pan nigdy nie zastanawiał się, czy samemu nie zrobić tego samego, właśnie po to, aby ułatwić sobie początki kariery
w Australii?
Większość ludzi nazywa mnie Cezary, bo
jestem chyba jedynym Cezarym, a raczej na pewno jedynym Cezarym
Skubiszewskim w Australii. Byłem raz w takiej sytuacji może 10 lat temu
podczas rozdania ważnych nagród muzycznych, że na moim stoliku, gdzie
siedziałem z kilkoma znanymi muzykami, wszyscy mieli karteczki z
imionami i nazwiskami, a przy moim miejscu było tylko napisane:
?Cezary?. Poszedłem do organizatorów i zapytałem się, co jest grane, a
oni mówią: ?No wiesz, jest Madonna,
jest Sting, jest i Cezary.? [śmiech] Oczywiście tutaj w Polsce od
czasu mojego wyjazdu pojawiła się masa Cezarych. Jak ja byłem
dzieckiem, to prawie żadnego nie było. Jednak Ci, którzy chcą mi okazać
jakiś szacunek, to starają się wymówić moje nazwisko. Nigdy przez
sekundę nie przeszło mi przez głowę, by je zmieniać. Nie ma mowy. Przez
ileś tam pokoleń była rodzina o takim nazwisku. Teraz mam syna, który ma
moje nazwisko i cała generacja zaczyna się w Australii. Ja nie
rozumiem, jak ludzie mogą zmienić nazwisko i żyć. To bardzo ciekawe.
Czytałem książki Czesława Miłosza na ten temat. Ludzie na świecie w
różny sposób byli zmuszani zmieniać nazwiska i wszystkie dane o sobie,
by się schować ze względów politycznych czy rasowych. Ja zawsze byłem
dumny, że jestem Polakiem. Nie miałem żadnego powodu, by podejść do tego
w inny sposób.
Gratuluję świetnego wywiadu. :) Fajnie, że przypominacie rodzimym fanom o Cezarym. :) Bardzo to ciekawy kompozytor, wart poznawania, świetne "Night" ale nie tylko. Szkoda ino, że ciężko dostać płyty z jego muzyką.
Agatka:
Świetny wywiad Krzysiu :) Gratuluję :)
Paweł:
Kolejny fantastyczny wywiad i o dziwo tym razem akurat nie Adama :)) Jesteście niesamowici!! Dzięki!
Adam wziął urlop ;-) Teraz sezon urlopowy, a kompozytorzy wypoczywają niestety na Hawajach ;-) Jak wrócą to pojawią się oczywiście kolejne wywiady na naszym portalu :)