Soundtracks.pl - Muzyka Filmowa

Szukaj w:  Jak szukać?  



Aby otrzymywać świeże informacje o muzyce filmowej, podaj swój adres e-mail:



Zapisz

III International Film Music Conference, Úbeda - relacja cz.2

31 Lipiec 2007, 23:35





20 VII - DZIEŃ II

        Drugi dzień konferencji rozpoczął się wystąpieniem Johna Scotta (Greystoke, Lionheart, Anthony & Cleopatra…). Jest to kompozytor, który pomimo ogromnego talentu, nigdy na stałe nie przebił się do hollywoodzkiego parnasu, tworząc w efekcie świetne ilustracje do często niezbyt świetnych i czasem już zapomnianych filmów. Jak sam przyznał na początku rozmowy, jego głównym obiektem zainteresowania była zawsze tylko muzyka, natomiast w biznesie i promocji nigdy nie czuł się dobrze. Tym bardziej, gorące przyjęcie ze strony fanów, ich znajomość i przywiązanie do jego twórczości wyraźnie wzruszyły zaskoczonego kompozytora.
        Scott opowiedział słuchaczom, że zaczynał swoją przygodę z profesjonalną muzyką w armii, gdzie grał na klarnecie. Po opuszczeniu wojska, zaczął występować z różnymi artystami i zespołami - początkowo jako muzyk, później również jako aranżer. Należy dodać, że na tym etapie swojej kariery Scott współpracował nie z byle kim, bo byli to np.: Tom Jones, The Beatles czy The Hollies. Na tym etapie nie zajmował się jeszcze komponowaniem.
        Z muzyką filmową Scott zetkną się jako muzyk w orkiestrach pod batutą H. Manciniego, M. Arnolda czy J. Barrego [to jego partie saksofonowe można usłyszeć np. w Goldfingerze - przyp.]. Scott uważnie obserwował prace powyższych kompozytorów i kiedy problemy zdrowotne uniemożliwiły mu dalsze granie, postanowił zająć się kompozycją. Początkowo pisał muzykę do filmów reklamowych (miedzy innymi dla Shella). Jego pierwszym filmem fabularnym było Study in Terror (1965) z Joan Crawford.
            Dalej - jak opowiadał kompozytor - pracował głównie nad dość marnymi horrorami, ale one dały mu pewną odskocznię od lepszych obrazów. Anthony i Cleopatra z 1972 w reż. Charltona Hestona był jego pierwszą ścieżką dźwiękową na orkiestrę symfoniczną. Zajęty w tym czasie kolejnym horrorem, dostał od studia zadanie, by napisać muzykę jeszcze do tego filmu. Ciężka praca (ok. 22h dziennie) pozwoliła mu zrealizować to zadanie w zawrotnym czasie trzech tygodni.
        Podobnym projektem z zaskoczenia był Greystoke (1984) z Christopherem Lambertem w roli głównej. Studio Warner Brothers odrzuciło już jeden poprzedni score, a wzięty na zastępstwo kompozytor [J.S. nie chciał podać jego imienia - przyp.] zwyczajnie nie wywiązał się z zadania.  Praca nad tym filmem była dla Scotta mordęgą, gdyż reżyser chciał od kompozytora zupełnie innych rzeczy niż studio. O ile ten pierwszy tworzył film na serio (z taką też muzyką), WB chciało coś, co określało mianem: ?Superman w dżungli?. Reżyserowi udało się przeforsować swoją wizję, jednak w efekcie studio nie zajęło się wydaniem kompozycji. Marzeniem Scotta jest wydanie pełnej ścieżki dźwiękowej, gdyż olbrzymia ilość materiału nigdy nie ujrzała światła dziennego. Nikogo ze studia jednak to nie interesowało, a sam twórca nie ma na razie na to pieniędzy.
        Podobne historie spotykały kompozytora również przy innych filmach. W przypadku filmu The Final Countdown (1980), temat przewodni został skradziony przez japońskiego artystę, który zbił niezłe pieniądze na opartej na nim piosence. Ze względu na brak odpowiednich uregulowań prawnych w Kraju Kwitnącej Wiśni, możliwości reakcji były dosyć ograniczone. Scott próbował interweniować w studiu, jednak tam odprawili go z kwitkiem, nie będąc zainteresowanymi jakimkolwiek działaniem. Z kolei przy filmie Shoot to Kill (1989) oprócz Scotta do pracy nad filmem studio niezależnie zatrudniło... innego kompozytora. Końcem końców, to Scottowi udało się utrzymać posadę.
        Więcej szczęścia kompozytor miał przy pracy nad filmami dokumentalnymi. Między innymi współpracował ze słynnym francuskim odkrywcą J. Cousteau, tworząc muzykę do jego filmów. Badacz dał kompozytorowi tylko jedną wskazówkę - chciał oryginalną muzykę. Scottowi bardzo to odpowiadało, gdyż podobną wolność dotychczas dawała mu tylko praca nad jego dziełami symfonicznymi.
        Zapytany o jego najbliższe plany, Scott odpowiedział, że aktualnie pracuje nad muzyką do klasycznego Robin Hooda z 1922 r. z Douglasem Fairbanksem w roli głównej, do którego napisał dopiero połowę materiału (zajmującego już  podobno objętość trzech książek telefonicznych) a musi się z tym uporać do października. Poza tym pracuje również nad nową operą oraz przygotowuje się do swojej III symfonii.

        Kolejne spotkanie obejmowało wykład Johna Debney'a. Podobnie jak poprzednio, zaczyna od odrobiny własnej historii. Ojciec kompozytora pracował w studiu Walta Disney`a, gdzie mały John po raz pierwszy zainteresował się filmem i muzyka filmową. Największe wrażenie w młodości wywarły na nim takie obrazy, jak: 20 tyś. Mil Podwodnej Żeglugi i Szczęki. Jego początkowe inspiracje lokowały się w twórczości takich kompozytorów, jak: John Williams, Jerry Goldsmith czy Bruce Broughton. Z czasem zaczął szukać sposobu na wyrażenie siebie i to też poleca wszystkim młodym twórcom. 
        Po tym wstępie Debney postanowił porozmawiać trochę na temat różnych podejść do pisania muzyki do filmu. Na początku przedstawia klip z animacji p.t. Barnyard, gdzie zwariowana i nieprzewidywalna muzyka stanowiła efekt nieskrępowanej wolności twórczej oraz licznych prób i błędów. Przeciwieństwem był film Dreamer [z pracy nad którym w wyniku ?różnic artystycznych" zrezygnował Jan A.P. Kaczmarek - przyp], gdzie wymagania reżysera co do muzyki były jasno określone. Debney najpierw puścił jedną ze scen kompletnie pozbawioną muzyki, po czym omówił konkretne jej elementy pod kątem ich zaakcentowania przez muzykę, a następnie zaprezentował całość już z gotowym scorem. Trzeci pokazany fragment pochodził z Georgia Rules, filmu z Lindsay Lohan. Był on przykładem prostego i nie narzucającego się underscore`u. Ostatni klip, jaki kompozytor zaprezentował, reprezentował film Evan Almighty. Ponownie pokazał go najpierw bez podkładu, aby omówić poszczególne wyzwania, które zawarte były w danej serii ujęć. Opowiedział też o swojej dyskusji z reżyserem na temat miejsca, w którym należy zacytować temat przewodni. Jak wyraźnie podkreślił Debeny, on, jako kompozytor filmowy, musi przede wszystkim wspierać reżysera, a nie narzucać mu swoją wizję, dlatego też gotowy był na ustępstwa. Z drugiej strony - przyznaje - są momenty, gdy kompozytor otrzymując niezbyt rozsądne wskazówki, powinien jak najbardziej się od nich wymigiwać. Podaje tu przykład Mela Gibsona i jego Pasji, gdzie reżyser uparcie naciskał na to, by każdy kolejny utwór charakteryzował się podobnym tempem, na co kompozytor w obawie przed bijąca z głośników nudą nie chciał mu pozwolić.
        Zapytany o pracę z temptrackami, Debney przyznaje, że często mu ciężej napisać coś podobnego do tego, co już stworzył wcześniej, niż do tego, co napisali inni autorzy. Dodaje również, że gdy reżyser albo producent naciskają, by stworzył coś na kształt swojego innego utworu, on zwykle obiecuje im, że ?zrobi coś lepszego?, i że to zwykle pomaga zdjąć z siebie tę niepotrzebną presję i skupić się na komponowaniu. Sam proces komponowania Debney zaczyna zazwyczaj od napisania melodii przewodniej, co samo w sobie jest chyba najtrudniejszym zadaniem dla niego. Nie tylko bowiem trzeba stworzyć coś wpadającego w ucho, ale także utrzymać na odpowiednim poziomie oryginalności.

        Trzeci wykład II dnia konferencji dał Robert Townson, człowiek, który od 19 roku życia (sic!) wykonuje wymarzoną robotę większości fanów - słucha i wydaje muzykę filmową. Jakby tego było mało, jako pierwszy album wydał pracę samego Jerry`ego Goldsmitha z filmu Omen III. Do dziś opublikowanych za jego sprawą płyt Maestro Jerry`ego jest ok. 80. Na pytanie o to, jak mu się udało zacząć od najwyższej półki, Townson odpowiedział, że ówcześnie tak naprawdę nikt się tym nie zajmował. Zapotrzebowanie było duże, konkurencja natomiast nie istniała. W 1996 przestał czekać, aż inni wydadzą muzykę, na którą czekał. Nawiązał kontakt z Varèse Sarabande, oni z 20th Century Fox a oni z kolei z Jerrym Goldsmithem. I tak to się zaczęło. Przez ok. rok Townson z Goldsmithem kontaktowali się tylko przez telefon, dzięki czemu Maestro nie wiedział nawet z jakim nieopierzonym młokosem ma do czynienia. Z drugiej strony nazwisko Jerry`ego Goldsmitha w C.V. otwierało Townsonowi praktycznie wszystkie kolejne drzwi na dalszym etapie kariery, podczas którego nawiązał prywatne i zażyłe znajomości z wieloma znanymi kompozytorami, by wymienić takie nazwiska, jak: Delerue, Rózsa, Mancini, North, Goldsmith czy Bernstein.
        Ktoś z słuchaczy zapytał się Townsona, czy rozważa możliwość wydawania muzyki tylko w Internecie. Townson odpowiedział, że na razie nie widzi takiej opcji i nie zamierza z niej skorzystać, chyba że będzie musiał. W Internecie planuje wydawać jedynie te pozycje, które w żaden sposób nie będą mogły doczekać się wydania na CD.
        Za dość kontrowersyjną można uznać wypowiedź Townsona na temat forów internetowych poświęconych muzyce filmowej. Prezes Varèse Sarabande zdaje się nie mieć dobrych doświadczeń z tego typu medium, gdyż - jak twierdzi - nie stanowią one wiernej reprezentacji środowiska fanów. Nie wyjaśnił jednak dokładnie, co miał na myśli. Można się tylko domyślać, że mogło mu chodzić o pewien poziom kultury dyskusji, spotykany szczególnie na niemoderowanych message board`ach. Kto wie? W każdym razie, Townson nie planuje w najbliższym czasie nawiązywać kontaktów z fandomem poprzez ten konkretny środek przekazu, o co się zapytał jeden z słuchaczy.
        Na zakończenie swojego wykładu miało miejsce kolejne losowanie podarunków z logiem Varèse Sarabande i można było przejść do kolejnej prezentacji.

        Poprowadził ją duet Kraft - Engel, czyli dwoje wszechwładnych agentów z Hollywood. To im zawdzięczamy karierę między innymi Danny`ego Elfmana. To Laura Engel była agentką jego rock`n`roll`owej grupy Oingo Boingo. W tym czasie sporo jeździli po Stanach i Engel pomagała im organizować trasę. Pierwszy kontakt Elfmana z muzyką filmową miał miejsce, gdy po znajomości napisał muzykę do filmu swojego brata - Forbidden Zone. Doświadczenie to było na tyle owocne, że Elfman zgodził się komponować do kolejnego filmu - Pee Wee`s Big Adventure (1985) Tima Burtona. To przy pracy nad tym filmem Engel poznała Richarda Krafta, z którym później nawiązała trwałą współpracę.
W przeciwieństwie do Laury Engel, Kraft od dziecka wrzucony był w światek muzyki filmowej. Jako dziewięciolatek nocował w domu u Elmera Bernsteina, któremu - gdy ten spał - szperał po szafkach. W wieku 10 lat spotkał Jerry`ego Goldsmitha. Natomiast jego pierwszą miłością był Thunderball Johna Barry'ego. Do ukończenia szkoły średniej był właścicielem ok. 5000 soundtracków. Nic dziwnego, że bardzo szybko związał się z tym biznesem, choć, jak sam twierdzi, początkowo jego rola ograniczała się do naciskania przycisku fotokopiarki w biurze Elmera Bernsteina. Mając nosa do świeżych talentów, to tu to tam próbował lobbować za bliżej nieznanymi muzykami, jak: Danny Elfman, James Horner czy Michael Kamen. Nikt, oczywiście poza nim samym, nie chciał dać za nich złamanego grosza, więc Kraft zmienił pracę i przeniósł się do Varèse Sarabande, którą zarządzał przez parę lat aż do czasu powierzenia tej funkcji Townsonowi. Następnie przeszedł do agencji ICM, gdzie jego pierwszym klientem został właśnie Danny Elfman [jego drugim był Jerry Goldsmith! - przyp.]. Dzięki tej znajomości, poznał również Laurę Engel, z którą z czasem zawiązali własną firmę, obecnie jedną z najbardziej liczących się na rynku, a która reprezentuje  np.  Johna Barry'ego czy Maurice Jarre'a (co - nawet zważywszy na ich artystyczną emeryturę - przydaje spółce splendoru). Ich ostatnim nabytkiem jest nominowany do Oscara hiszpański kompozytor Javier Navarrete. Co ważne - i na to sami agenci zwracali uwagę - chcąc się przebić w Hollywood, sam talent nie wystarczy... Trzeba jeszcze na przykład chcieć tam mieszkać. Reżyserom i producentom zależy, by mieć twórcę na wyciągnięcie ręki. Jedynie, jeśli ma się taką renomę jak Ennio Morricone, to  można sobie pozwolić na mieszkanie po drugiej stronie oceanu. 
        Na zadane agentom pytanie o szansę na kolejną ścieżkę dżwiękową spod ręki Johna Barry`ego, Kraft rozłożył ręce. On sam by dał się pokroić za coś takiego, gdyż Barry jest bezsprzecznie jego ulubionym kompozytorem, niestety stary mistrz nie jest już zainteresowany pisaniem, chyba że by zaoferowano mu wybitny obraz, o co - jak wiadomo - ciężko. Niemniej Kraft cały czas na to liczy, tym bardziej, że kolekcja pięciu Oscarów stojących na półeczce w domu Kompozytora wygląda szalenie niesymetrycznie, a tak przecież być nie powinno.
        Na zakończenie rozmowa po raz kolejny zeszła na temat Danny`ego Elfmana. Kraft opowiedział anegdotę z planu Burtonowskiego Batmana (1989). Producenci mieli iście szatański pomysł, by score do filmu zrobił... John Williams, ale Tim Burton się zaparł, że chce Elfmana. Producenci wtedy zmienili front i postanowili Elfmanowi zostawić ochłapy underscoru, podczas gdy główne temat filmu miałyby przypaść  Prince'owi, George'owi Michaelowi i Michaelowi Jacksonowi (sic!).  Elfman się zdenerwował i zrezygnował z filmu, jednak Kraft nie przyjął jego rezygnacji i wziął sprawy w swoje ręce, dzięki czemu udało się spacyfikować producentów, a samego kompozytora przekonać do powrotu.
        Jeśli chodzi o przyszłe plany Elfmana, to okazało się, że należy do nich Hellboy 2 w reżyserii Guillermo del Toro [score do pierwszej części stworzył Marco Beltrami, ale del Toro uparł się, że chce by kolejny napisał ktoś inny - przyp.] oraz przedstawienie baletowe (premiera w 2008 roku). Ktoś z słuchaczy zapytał się z kolei o przyszłe plany Marca Shaimana i okazało się, że kompozytor ten pracować ma nad musicalową adaptacją filmu Spielberga Catch Me If You Can. Tym miłym akcentem skończyła się rozmowa z Richardem Kraftem i Laurą Engel, ale to nie był koniec ich obecności tego dnia.

        Jako że panel Javiera Navarrete musiał zostać odwołany, na godzinę 20:00 przewidziano projekcję dokumentalnego filmu Finding Kraftland, opowiadającego o... Richardzie Krafcie. Jest to rodzinna produkcja, zrobiona dla najbliższej grupy znajomych [czyli około paru setek osób - przyp.] z okazji urodzin Richarda i jego syna Nicky`ego. Ktoś mógłby spytać, co taki film robi na konferencji poświęconej muzyce filmowej. Otóż, po pierwsze - film dostarcza wystarczająco ubawu, że warto go obejrzeć nawet bez okazji. Po drugie - pokazuje światek muzyki filmowej od zaplecza, do którego należy miedzy innymi dziwna i wykręcona osoba Richarda Krafta, człowieka o mentalności 6 latka, szalenie wesołego i ślepo zakochanego w swoim synu i wszystkich plastikowych gadżetach, jakie wyprodukowała popkultura. Po trzecie - jako że do grona znajomych Krafta należy śmietanka kompozytorów filmowych, można się w tym filmie naoglądać ich do woli. Chyba najzabawniejszym momentem filmu jest piosenka w wykonaniu Marca Shaimana o ?zaletach? pracy z Kraftem. Po prostu można umrzeć ze śmiechu. Fragment dostępny jest na YouTube pod tym linkiem. Po trzykroć ?Yes!?, jak mawiał pewien premier z Gorzowa.

        Pełen wrażeń dzień zakończyła pełna wrażeń noc. Około 23:00 rozpoczęła się gala przyznania nagród GoldSpirit za rok 2006. Była to już szósta edycja tych nagród, których patronem - tak jak w przypadku tych dla młodych twórców - jest Maestro Jerry Goldsmith. Sama statuetka to z resztą nikt inny jak sam Jerry, przy którym złoty rycerz może się schować. Na galę przybyli wszyscy zaproszeni goście konferencji, których po raz pierwszy można było zobaczyć w komplecie. Nie musze dodawać, że emocje wśród fanów dosłownie buzowały. Sam gala była przygotowana na iście Oscarowym poziomie - czyli było równie profesjonalnie (!), co trochę przydługo. Szczególnie dobrze wypadały klipy prezentujące nominowanych i zwycięzców. Nie wiem, czy pochodzą z oryginalnych źródeł, ale nie ustępowały temu, co się widzi na galach Academy Awards czy Golden Globes. Jedynie rzetelność decyzji akademików była o niebo lepsza niż w przypadku nagród Amerykańskiej Akademi Filmowej. Za Billego Cristala, podobnie jak zeszłej nocy, robił - i to całkiem skutecznie - Conrado Xalabarder. Ogółem przyznano ponad dwa tuziny nagród, część za osiągnięcia ostatniego roku, część jako nagrody specjalne za całokształt. Kilkanaście minut poświęcono też na filmowy hołd dla Basila Poledourisa (jego fragment jest dostępny na YT pod tym linkiem). Lista zwycięzców [w kolejności odrobinę przypadkowej - przyp.] znajduje się poniżej:


Najlepszy score akcji - X-Men III. The Last Stand (John Powell);

Najlepszy utwór akcji - African Rundown z Casino Royale (David Arnold);

Najlepszy score do horroru/thrillera - The Grudge 2 (Christopher Young);

Najlepszy ‚straszący‘ utwór - Bosque Profundo/Deap Forrest z Pan‘s Labyrinth (Javier Navarrete);

Najlepszy score dramatyczny - The DaVinci Code (Hans Zimmer);

Najlepszy utwór dramatyczny - Chevaliers of Sangreal z The DaVinci Code(Hans Zimmer);

Najlepszy utwór w fantasy/s-f - Jack Sparrow z Pirates of the Carribean 2. The Dead Man‘s Chest (Hans Zimmer)
Najlepszy score fantasy/s-f - Lady in the Water (James N. Howard);

Najlepszy score do komedii - Night at the Museum (Alan Silvestri);

Najlepszy utwór miłosny - City of Lovers z Casino Royale (David Arnold);

Najlepsza piosenka filmowa - You Know My Name z Casino Royale (David Arnold, Chris Cornell);

Najbardziej obiecujący kompozytor - Douglas Pipes (Monster House);

Najlepszy hiszpański score - Pan‘s Labyrinth (Javier Navarrete);

Najlepszy hiszpański kompozytor - Javier Navarrete;

Najlepsza firma wydawnicza - Varèse Sarabande (Robert Townson);

Nagroda specjalna za całokształt działalności - Richard Kraft;

Nagrody specjalne za całokształt twórczości - Bruce Broughton, John Scott i John Debney;

Zaległe [t.j. nieodebrane dotychczas - przyp.] zeszłoroczne nagrody za najlepszy hiszpański score i dla najlepszego hiszpańskiego kompozytora - Roque Baños;

I wreszcie...

Najlepszy utwór 2006 - The Great Eatlon z Lady in the Water (James N. Howard);

Najlepszy score 2006 - Lady in the Water (James N. Howard);

Najlepszy kompozytor 2006 - James N. Howard.

Zgodnie z zasadą, jaką przyjęli organizatorzy, nieodebrane nagrody będą czekać na swoich laureatów, aż Ci przyjadą do Úbedy!

        Gala skończyła się z iście modnym opóźnieniem, co w Hiszpanii, przyzwyczajonej do nocnego życia, nie jest niczym nadzwyczajnym. Dość powiedzieć, że spora część słuchaczy poszła jeszcze odwiedzać okoliczne przybytki, co dla wielu skończyło się zaledwie paroma godzinami snu, jakie czekały przed bardzo długim dniem, którego zwieńczeniem miał być długo oczekiwany koncert. Więcej na ten temat w następnej relacji.

To be continued…

Relację przygotował: Krzysztof Ruszkowski





shanahan:

Cieszę się, że ktoś dostrzegł i uhonorował twórczość Johna Scotta. Mówcie co chcecie, ja uważam że nagroda za całokształt należała się facetowi.

Neimoidian:

Jak poprzednio, można obejrzeć scenki z atrakcji II dnia konferencji w videorelacji przygotowanej dla www.johnpowellcomposer.com, a obecnej na YouTube pod http://www.youtube.com/watch?v=ESAWe5QbW0E

Mefisto:

Gratulacje Neimo - świetna relacja, aż pożałować można, że się tam nie było :)

Tomek:

Zajmująca relacja - gratuluję i zazdroszczę :) Szczególnie fragment o Johnie Scottcie jest fascynujący i odsłaniający kulisy branży :) Albo mi się zdaje, albo na ostatnim zdjęciu widać Davida Arnolda - czy będzie coś o nim w trzeciej częsci felietonu?

scoreman:

O Arnoldzie też chętnie poczytam. Z innych źródeł wiem, że wypadł szczególnie dobrze, zwłaszcza podczas koncertu.

Neimoidian:

Dzięki za miłe słowa. :) O Arnoldzie będzie w ostatniej, III części. Straszny z niego jajcarz, choć nie wygląda na takiego. Powell z kolei wydawał się być dość nieśmiały i speszony tłumami, ale też miał swój moment. ;) Stay tuned, pozdrawiam.


Soundtracks.pl

© 2002-2024 Soundtracks.pl - muzyka filmowa.
Wydawca: Bezczelnie Perfekcyjni