Po dwuletniej przerwie do kalendarza polskich imprez filmowych z wielką pompą powrócił festiwal filmowy w Kazimierzu Dolnym. W tym roku odbywał się również w znajdującym się po drugiej stronie Wisły Janowcu, stąd imprezie nadano nazwę Dwa Brzegi. Plan trwającego przez tydzień festiwalu obfitował w wiele atrakcji związanych nie tylko z kinematografią, bowiem kazimierska impreza to festiwal filmu i sztuki. Miał on w tym roku wyjątkowo znamienitych gości - swoją obecnością uczestników festiwalu uraczyli m.in. Jirzi Menzel, Bob Rafelson, Jerzy Skolimowski, Joanna Kos-Krauze i Krzysztof Krauze. Ale przejdźmy do tego, co tygrysy lubią najbardziej, czyli muzyki.
Główną atrakcją pierwszego dnia Festiwalu Filmowego Dwa Brzegi miał być nocny koncert argentyńsko-urugwajskiej grupy Bajofondo Tango Club, której liderem jest dwukrotny zdobywca Oskara, Gustavo Santaolalla. Tu wtrącę kilka słów o organizacji. Przez długi czas nieznana była cena biletów na ów koncert, aż wreszcie trzy dni przed rozpoczęciem imprezy, organizatorzy zlitowali się nad osobami wahającymi się przed przyjazdem do Kazimierza i ujawnili, iż wstęp będzie kosztować aż 120 zł - tak astronomiczna cena odstraszyła wielu młodych ludzi i wywołała dyskusje w lokalnych mediach. W samym dniu koncertu Przewodnicząca Rady Programowej Festiwalu Grażyna Torbicka zdecydowała się na kontrowersyjny pomysł, wpuszczenia za darmo osób bez biletu, w miejsce VIP-ów, którzy z różnych powodów nie będą mogli stawić się w ruinach kazimierskiego zamku. Podczas koncertu dziedziniec efektownie oświetlonych ruin zamku był wypełniony w ponad połowie, domyślam się więc, że nie cała pula biletów została wyprzedana. Dodam tylko jeszcze, iż wśród obecnych na koncercie byli m.in. Jacek Cygan, Daniel Olbrychski, Andrzej Kopiczyński i Bob Rafelson.
Występ grupy Gustavo Santaolalli został w mediach dość szeroko rozreklamowany. Organizatorzy chcąc przyciągnąć na koncert jak największą liczbę uczestników, co krok podkreślali, iż Argentyńczyk jest dwukrotnym zdobywcą Oskara za muzykę do filmów
Tajemnica Brokeback Mountain i
Babel a także twórcą muzyki do
Dzienników Motocyklowych. Brakowało za to o informacji i wzmianek o jego twórczości pozafilmowej i, co ważne, o jego zespole Bajofondo Tango Club. Kilkukrotnie dopytywałem się w biurze i kasie festiwalu czy planowana jest konferencja prasowa lub spotkanie z Gustavo Santaolallą, niestety odpowiedź zawsze brzmiała: Nie. Ponoć doszło jednak do krótkiego i niezapowiedzianego spotkania z artystą w namiocie księgarni
Czuły Barbarzyńca. Pewna część publiczności (w tym moja skromna osoba) oczekiwała, iż podczas koncertu zaprezentowane zostaną w dużej mierze filmowe kompozycje Argentyńczyka. Jednakże po opiniach i głosach turystów na temat koncertu, wnioskuję, iż większa część słuchaczy udała się na kazimierski zamek zupełnie w ciemno.
Koncert rozpoczął się z kilkuminutowym opóźnieniem po godzinie 21. Zaplanowany został półtorej godzinny występ grupy, lecz ostatecznie, w związku z bisami trwał on niespełna dwie godziny i zakończył się po godzinie 23. Rozpoczął się popisem możliwości skrzypka Javiera Casalli, który na nieznanym mi z nazwy instrumencie odegrał solowo kilkuminutową kompozycję. Ten efektownie połyskujący wśród jupiterów przedmiot, będący połączeniem instrumentu smyczkowego z blaszanym wywołał pewne zaciekawienie wśród publiczności. Jego brzmienie jednak nie różni się znacząco od brzmienia skrzypiec. Później do akcji wkroczyło już Bajofondo Tango Club w składzie: Gustavo Santaolalla (charango, wokal), Juan Campodonico (djset), Luciano Supervielle (keyboard, djset), Martin Ferres (bandoneon), Javier Casalla (skrzypce), Gabriel Casacuberta (kontrabas) i wreszcie jedyna kobieta w zespole Veronica Loza (videojockey, efekty świetlne). To co zaprezentowali muzycy, chyba mocno zaskoczyło widownię, ponieważ na początku koncertu niemal wszyscy wsłuchiwali się w muzykę w bezruchu i z pewnym zakłopotaniem. W kompozycjach grupy pojawiła się bardzo efektowna i nowocześnie brzmiąca mieszanka południowoamerykańskiej muzyki (z tangiem na czele oczywiście) z popem, rockiem i współczesną muzyką taneczną. Przyznam, że momentami twórczość Bajofondo Tango Club bardzo mocno kojarzyła mi się z kompozycjami francusko-argentyńskiej grupy Gotan Project.
Ten mariaż tradycji z nowoczesnością zaczął z kompozycji na kompozycję robić coraz większe wrażenie na zgromadzonej w ruinach zamku publiczności, która zaczęła podrygiwać, coraz śmielej tańczyć i bić brawo w rytmach muzyki Bajofondo Tango Club. Muzycy zgodnie z zasadą ?dla każdego coś miłego? starali się zaprezentować jak najbardziej urozmaicony materiał muzyczny, serwując słuchaczom zarówno wpadające w ucho latynoskie melodie, efektowne improwizacje instrumentalne, jak i typowo taneczne kawałki wprowadzające widownię w trans, potęgowany przez migające na dwóch ekranach w błyskawicznym tempie czarno białe filmiki i obrazy oraz efektowną grę świateł. W kilku utworach swe możliwości wokalne zaprezentował Santaolalla, mający bardzo rozdzierający, niski i doniosły głos. Zaśpiewał z wielką charyzmą, czym wywołał wśród widowni poruszenie i brawa. Show ukradł mu jednak długowłosy skrzypek grupy Javier Casalla, który hipnotyzował publiczność i przyprawiał o mocne bicie serca wirtuozerskimi i ekspresyjnymi partiami solowymi i to on chyba najbardziej zapisał się w pamięci uczestników koncertu. W pewnym momencie grupa przerwała występ, zaś Gustavo Santaolalla powitał zgromadzoną publiczność i opowiedział kilka słów o swojej grupie, inspiracjach, o tym, jak pochodzenie muzyków z różnych stron Ameryki Południowej wpłynęło na styl zespołu. Wspomniał wreszcie, iż pisuje też od czasu do czasu muzykę do filmów, po czym zagrał na charango jedną, jedyną niestety, kompozycję z filmu Waltera Sallesa
Dzienniki Motocyklowe. Szkoda, bo chciałoby się usłyszeć więcej, zwłaszcza, że koncert odbywał się w ramach festiwalu filmowego.
Pod tym względem występ pozostawił we mnie mały niedosyt. Nie uznałbym go jednak za nieudany, wręcz przeciwnie. Nie żałuję dziś wydanych 120 zł. Za tę cenę otrzymałem kawał świetnej rozrywki, perfekcyjnie zaaranżowanej i wyprodukowanej muzyki pozwalającej w fantastyczny sposób oderwać się od rzeczywistości i odpłynąć w niezwykle atrakcyjne muzycznie rejony Ameryki Południowej. Argentyńsko-urugwajskiej grupie doskonale udało się nawiązać kontakt z publicznością, która stopniowo zaczęła coraz bardziej angażować się w odbiór muzyki, tańczyć i owacyjnie nagradzać popisy muzyków. Gdy zakończył się występ, rozpalona do czerwoności widownia domagała się powrotu grupy na scenę i doczekała się dwóch bisów. A chciała jeszcze więcej, lecz tyle wycieńczeni występem muzycy nie mogli już chyba dać. Bajofondo Tango Club włożyło sporo serca i fizycznego wysiłku w ten występ - zwłaszcza Gustavo Santaolalla biegający i podskakujący po scenie. Jeszcze kilka minut przed rozpoczęciem koncertu słyszałem narzekania i obawy, jak też wytrzymamy te półtorej godziny na stojąco, bez krzeseł. Chyba wszyscy wytrzymali bez problemu, koncert minął błyskawicznie i chciałoby się, aby te przyjemne chwile trwały jeszcze dłużej. Ludzie wychodzili z ruin zamku pobudzeni, z satysfakcją i uśmiechem na ustach. Na kilka najcierpliwszych osób czekała wyjątkowa nagroda. Jakiś czas po zakończeniu występu muzycy wyszli ze ścian zamku i pozwolili sobie zrobić zdjęcia z fanami i podpisać płyty. Miałem szczęście być wśród nich.
Relację przygotował: Damian Sołtysik