Treści filmu z 1999 roku chyba nikomu nie muszę przypominać. Bardzo odważny i oryginalny pomysł fabularny, spektakularnie uwieczniony na taśmie filmowej przez braci Wachowsky, stał się bezpretensjonalnym hitem, nie tylko filmowym, ale i także ogromnym wydarzeniem kulturalnym. Takiego poruszenia w świecie filmowym i w całym tym przemyśle marketingowo - promocyjnym, szczelnie go otaczającym, nie widzieliśmy od premiery odnowionych, starych epizodów Star Wars w 1996r. Nim ktokolwiek zdążył cokolwiek zasugerować na temat wydarzeń, jakie będą miały miejsce w kolejnej części, dwa następne epizody szumnie wkraczają do kin. Za kilkanaście dni (gdy piszę te słowa mamy połowę maja) będzie miał światową premierę Matrix Reloaded (w Polsce 23 maja) a pod koniec roku (początek listopada) Matrix Revolutions. Na temat fabuły tego pierwszego (zresztą drugiego też), krążą dość skąpe informacje, więc nie będę na ten temat tu się rozwodził. Nas głównie interesuje muzyka, która została ponownie skomponowana przez Dona Davisa, z pomocą Bena Watkinsa (zespół Juno Reactor) i Roba Dougana.
Na początku muszę się przyznać, że bardzo sceptycznie podszedłem do zapowiedzi tego albumu. A to z tego powodu, że całą pierwszą płytę (z dwóch zawartych w opakowaniu) zapełnia składanka zespołów muzyki popularnej: "Music Inspired by
", za którymi (delikatnie mówiąc) nie przepadam. Mamy tu więc takie gwiazdy jak: Marilyn Manson, Linkin Park, Oakenfold, czy Rob Zombie - typowy zabieg komercyjny (z czego najbardziej godny uwagi, jest wspaniale mroczny utwór Roba Dougana Furious Angels, tutaj w instrumentalnej wersji). Cała druga płyta: "Music From
" na której wyłącznie będę opierał swoje przemyślenia, zawiera instrumentalną muzykę występującą w filmie, głównie skomponowaną przez Pana Davisa.
Po przesłuchaniu tego materiału (instrumentalnego oczywiście), całe moje sceptyczne nastawienie padło w gruzach, i doszedłem do wniosku, że muzyka ta jest chyba największą niespodzianką (dla mnie) i największym wydarzeniem w świecie soundtracków roku 2003. Naprawdę, już dawno nie słyszałem tak doskonałych aranżacji scen akcji, ale zacznijmy od początku.
Album otwiera Main Title, który jest przypomnieniem głównego tematu serii, z charakterystycznymi pulsującymi trąbkami i sekcją smyczkową, aranżowaną w szaleńczym tempie w towarzystwie uderzeń bliżej nieokreślonego instrumentu. Drugi utwór: Trinity Dream także brzmi znajomo, Davis używa tu w podobny do oryginału sposób sekcji smyczkowej i dętej, nie obeszło się też bez tematu głównego. Lecz to, co słyszymy później, po prostu zwala z nóg; Teahouse to utwór oparty prawie wyłącznie na azjatyckich bębnach (od razu kojarzy się z Przyczajony Tygrys i Ukryty Smok) z pewnością ukazuje jakąś scenę walki lub ćwiczeń (w oryginale podobne melodie słyszymy podczas słynnej lekcji Kung-Fu z Neo i Morfeuszem w roli głównej), natomiast dopiero Chateau wprowadza prawdziwą rewolucję. Jest to połączenie intensywnej muzyki elektronicznej, komponowanej właśnie przez Panów Watkinsa i Dougana (techno, czasem trochę Rocku) z fantastycznie aranżowaną orkiestrą pod kierunkiem Dona Davisa. Prawdę mówiąc nie spodziewałem się czegoś takiego. Byłem przekonany, że Davis pójdzie bardziej w stronę tradycyjnych kompozycji. Paradoksalnie mamy coś zupełnie odwrotnego. Nie znaczy to oczywiście, że źle to brzmi, powiem nawet, że tak pięknego mixu elektroniki z orkiestrą, nie słyszałem od czasów rewelacyjnego Tomorrow Never Dies Davida Arnolda (no dobra, The World Is Not Enough też był niezły :-), który wszystkie swoje kompozycje opiera na takim właśnie schemacie.
To, co słyszymy jeszcze dalej, nie daje po prostu złapać oddechu: Mona Lisa Overdrive czyli ilustracja słynnej już pogoni po autostradzie, to dziesięciominutowy fragment po brzegi wypełniony akcją i elektronicznym brzmieniem. Orkiestra odzywa się tu trochę bardziej symbolicznie i występuje raczej w roli tła, lecz równowaga pomiędzy tymi dwoma, tak różnymi gatunkami została idealnie zachowana, natomiast fantastyczny chór dodaje całości uroku. Burly Brawl to znowu intensywna elektroniczna akcja, z przepięknie rozpisanymi fragmentami symfonicznymi, ze znowu perfekcyjnym chórem; zapewniam was, że tak szybkiej kompozycji w muzyce filmowej już dawno nie słyszeliście. Pod koniec tego utworu tempo jest tak szybkie, że nawet trudne do sklasyfikowania - rewelacja.
Na koniec - potężna, siedemnastominutowa suita. Stanowi ona kilkanaście połączonych utworów, lecz na razie niemożliwe jest powiedzenie co, z którego momentu filmu pochodzi. Taki z pewnością był cel Wachowskich: by nie sugerować tytułami niczego. Muzyka zaprezentowana tutaj jest bardziej stonowana i spokojna, lecz nie mniej dramatyczna; więcej mamy tu partii potężnego chóru, kilka "akcjotwórchych" momentów aż wciska w fotel.
Skoro wszystko jest takie rewelacyjne, to czemu nie maksymalna ocena? Muszę tu powiedzieć, że długo zastanawiałem się nad ilością gwiazdek jakie przyznam; zastanawiałem się poważnie nad pięcioma, ale po długich przemyśleniach zszedłem do czterech. Dlaczego? - Po prostu muzyki instrumentalnej jest za mało. Jak na taki hit, producenci powinni zastanowić się nad umieszczeniem co najmniej 60 minut tego niebanalnego i pod wieloma względami oryginalnego materiału (tym bardziej, że wolnego miejsca na płycie jest dość dużo), a tak mamy tylko nieco ponad 40 minut. Nie każdemu także może podobać się takie awangardowe łączenie elektroniki z symfoniką (a`la David Arnold). Zawarte na pierwszej płycie utwory zainspirowane filmem uważam za niepotrzebne, pozostawiłbym tylko te, które występują w filmie. Chociaż z drugiej strony, w cenie jednego albumu, dostajemy dwie płyty - jedną ze scorem, a drugą z piosenkami. Lepsze jest takie rozwiązanie, niż skazywanie fanów na zakup dwóch osobnych (i równie krótkich) wydań, za cenę 15 EURO każdy, tak jak to było w przypadku poprzedniego Matrixa.
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że kiedyś będziemy świadkami wspaniałych (może dwupłytowych) wznowień muzyki z tych kultowych filmów. W przeciwnym razie zmarnuje się masa niepowtarzalnego materiału, który będziemy mogli dokładniej poznać tylko podczas ...następnego oglądania filmu na DVD. Ogólnie, płyta nr 2 prezentuje naprawdę imponujący wynik pracy tych trzech panów (szkoda, że taki krótki), i nawet bez filmu brzmi wyśmienicie (już nie mogę doczekać się premiery). Aż strach pomyśleć, co przyszykował Pan Davis w finałowym filmie. Recenzję napisał(a): Rafał Mrozowski (Inne recenzje autora)
Lista utworów:
CD 1
1. Session
2. This is the New Shit
3. Reload
4. Furious Angels
5. Lucky You
6. The Passportal
7. Sleeping Awake
8. Bruises
9. Calm Like a Bomb
10. Dread Rock
11. Zion
12. When the World Ends
CD 2
1. Main Title*
2. Trinity Dream*
3. Teahouse*
4. Chateau*
5. Mona Lisa Overdrive*
6. Burly Brawl*
7. "Matrix Reloaded" Suite*
Total: 90:50
*-muzyka instrumentalna (41:30) |
|