Mógłbym poświęcić dziesiątki stron na krytykę hollywoodzkiego kina a także pożałowania godnego zwyczaju tworzenia *remake`ów klasycznych horrorów, lecz to kompletnie nic nie da. Dopóty niemądrzy ludzie będą chodzić na kolejne bezsensowne i głupie remake`i, a co za tym idzie napychać kieszenie coraz bardziej bezczelnych, leniwych i najwyraźniej cierpiących na zanik mózgu producentów, dopóki będą powstawać totalne gnioty. W kinach zobaczymy żałośnie profanowane klasyki amerykańskiego i światowego kina, takie jak Ptaki, Nie oglądaj się teraz, Wicker Man, Suspiria, Autostopowicz. Nawet nie chcę myśleć, co będzie następne.
Jednym z filmów, których jakoś mi nie żal, jest horror Mgła, zrealizowany w 1980 r. przez Johna Carpentera. Obraz nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia i nigdy nie mogłem się nadziwić, co też w nim widzą miłośnicy twórczości tego uznanego reżysera horrorów. Przeświadczeni o swoim wielkim talencie filmowym ?artyści? z Hollywood, uznali, że stare jest ?be? i mogą nakręcić lepszy horror niż John Carpenter. Akurat stworzyć lepszą wersję Mgły niż Carpenter nie byłoby chyba arcytrudne, a mimo to twórcy remake`u dali ciała na całego. Ich odrzucające wypociny powinny otrzymać cały wagon Złotych Malin we wszystkich możliwych kategoriach. Jedna z nich należy się autorowi muzyki Graeme`owi Revellowi. Choć jest on kompozytorem, któremu nie grozi tytuł najmniej utalentowanego rzemieślnika Hollywood, to w ostatnich latach tak znacząco obniżył loty, że gdyby Złote Maliny przyznawano również za muzykę, to mógłby on z nich postawić niemałych rozmiarów piramidę.
Szczególnie nieudany był dla Revella rok 2005, w którym popełnił on koszmarną muzykę do Aeon Fluxa, Sin City oraz remake`ów Ataku na posterunek 13 i Mgły. Nic więc dziwnego, że po tak wyjątkowej serii postanowił zrobić sobie ponad roczną przerwę na naładowanie akumulatorów. *Score z Mgły nie jest może wybitnym popisem kompozytorskiej nieudolności, niemniej jednak należy omijać go z daleka. Skumulowało się tutaj wiele negatywnych cech, których nie chciałoby się widzieć i słyszeć we współczesnych hollywoodzkich ilustracjach. Brak tu jakichkolwiek wyraźnych tematów, które zagościłyby na dłużej w pamięci słuchacza, pojawiają się za to niewyraźne mini-motywy zaaranżowane na fortepian. Revell, podobnie jak Carpenter w oryginalnej Mgle, często operuje właśnie tym instrumentem. Ilustracje obu filmów mają też inną wspólną cechę - minimalizm. Z tymże w przypadku Carpentera chodzi o osławioną technikę komponowania, opartą na powtarzalności, z której nieraz artysta potrafił zrobić naprawdę świetny użytek. Również w Mgle, gdzie za pomocą skromnych środków oraz instrumentacji (fortepian i syntezatory) stworzył muzykę stosunkowo mocno oddziałującą na słuchacza. W przypadku Revella chodzi zaś o minimalizm w tym złym znaczeniu. Byle jakie komponowanie i wkładanie małego wysiłku w stworzenie muzyki, aby tylko muzyka jako tako spełniła swoją funkcję w filmie. A w tym przypadku miało być mroczno i straszno. Zgodnie z oczekiwaniami funkcję tę muzyka Revella spełnia, tylko że twórca efekty osiąga w najprymitywniejszy ze sposobów. Obok nudnego fortepianowego plumkania, Revell stworzył tu bowiem hollywoodzką tapetę w najgorszym wydaniu - wyprane z emocji i pozbawione charakteru muzyczne tło oparte na bezbarwnych syntetycznych plamach, łagodnych perkusyjnych loopach bądź też nieco mocniejszych, rytmicznych beknięciach i huknięciach perkusji. Żeby było straszno Revell stworzył też action-score, o którym nie można niestety powiedzieć nic dobrego - króluje tu chaos i bałaganiarstwo, zaś ściana dźwięku budowana jest z jazgoczących smyczków i dęciaków wchodzących na wysokie rejestry a także różnej maści ciężkich syntetycznych dźwięków mających jeszcze dodatkowo nagłośnić muzykę akcji. Chyba nie będzie przesady w stwierdzeniu, że coś takiego mógłby stworzyć nawet przeciętnie uzdolniony uczeń szkoły muzycznej. Nie wiem po co więc producenci filmu zdecydowali się angażować akurat Graeme Revella. Być może nikt inny nie zgodził się ukwiecić swoim nazwiskiem czołówki tego nędznego filmu.
Graeme Revell może być z siebie dumny. Tym wiekopomnym dziełem dorównał największym geniuszom horrorowej muzyki - Steve`owi Jablonskiemu, Tylerowi Batesowi czy Jimowi Dooley`owi. Dzięki score`om z Mgły czy Aeon Fluxa w przyszłości Nowozelandczyk stanie się sławny - księża na całym świecie będą zalecali odsłuchiwanie jego dzieł w ramach pokuty. A tak na serio, wydaje mi się, że jedynym powodem, jaki Graeme Revell może mieć na swoje usprawiedliwienie jest brak czasu. W jednym z zeszłorocznych wywiadów na pytanie, dlaczego nie komponuje tematów, odpowiedział, że nie ma kiedy - często musi się uwinąć ze stworzeniem i nagraniem muzyki w ciągu kilkunastu dni. Życzmy więc Nowozelandczykowi by w przyszłości staranniej dobierał projekty, tak aby dostawał wystarczająco dużo czasu i mógł wreszcie stworzyć kompozycje na miarę Kruka, Świętego czy Out of Time. *piano Recenzję napisał(a): Damian Sołtysik (Inne recenzje autora)
Wczytywanie ...
Lista utworów:
1. Prologue - 02:31
2. God`s Country - 00:38
3. Anchor Lockup - 01:51
4. It Wants Us - 02:20
5. The Hallmark - 01:27
6. Shower Love - 01:12
7. Elizabeth ... - 02:52
8. Boathouse - 01:36
9. Statues - 02:00
10. Lights Out - 01:31
11. Island History - 01:43
12. The Search - 03:18
13. Burned Image - 00:46
14. It`s Here - 03:39
15. Crime Aboard (02:42
16. Tragedy On The Elizabeth Dane - 03:18
17. The Reckoning - 01:50
18. The Fog Recedes - 01:41
19. Epilogue - 01:17
Razem: 39:22 |
|