Przełom lat 80-tych był jednym z najważniejszych okresów nie tylko w karierze muzycznej, ale i ogólnie w życiu Johna Barry`ego. Wtedy to po fatalnych dla niego pierwszych latach pobytu w Stanach Zjednoczonych, kompozytorowi udało się wrócić do dawnej formy. Spowodowane to było, jak podejrzewam, znajomością i związkiem małżeńskim ze swoją czwartą i obecną żoną, Laurie. Ale kilkanaście miesięcy po ślubie, życiem artysty wstrząsnęły dwie tragedie. W odstępie kilku tygodni zeszli z tego świata jego rodzice...
Pierwszą pracą, jaką John Barry stworzył po tej podwójnej stracie była ilustracja muzyczna hollywoodzkiej produkcji Gdzieś w czasie, powstałej na kanwie powieści Richarda Mathesona (autora Pojedynku na szosie i Jestem legendą). Obraz ten, będący fuzją melodramatu i kina science-fiction jest niezwykle wzruszającym przedstawieniem splotu losów dwóch osób urodzonych w różnych epokach - przeżywającej swą młodość na przełomie XX wieku aktorki Elisy McKenna granej przez Jane Seymour i Richarda Colliera (Christopher Reeve), pisarza, którego spotykamy w siódmej dekadzie tegoż stulecia. Sędziwa już McKenna przekazuje pisarzowi na przyjęciu zegarek, mówiąc ?wróć do mnie?. Collier odkrywa, kim w młodości była ów dama. Fascynacja nią przybiera tak wielkie rozmiary, że postanawia on mocą własnej woli przenieść się w czasy, gdy młoda Elise czarowała publiczność grą i urodą.
Sama historia jest więc nieprawdopodobna, a jednocześnie buzująca wielkimi emocjami i uczuciami. Wyobraźmy sobie teraz, że zostaje ona dopełniona jedną z najbardziej hipnotyzujących i romantycznych ilustracji muzycznych, jakie tylko można sobie wyobrazić. W efekcie, obraz staje się hitem w amerykańskiej telewizji, a do filmowych scenerii zaczynają masowo pielgrzymować widzowie. Ścieżka dźwiękowa zaś, osiąga status multi-platyny i wg. niektórych źródeł sprzedany nakład idzie już nie w setki tysięcy, ale przekroczył milion - bez rozdmuchanej kampanii promocyjnej, jaka towarzyszy dzisiejszym wydaniom muzyki Hansa Zimmera. Wszystko dzięki modelowej funkcjonalności ilustracji a także wspaniałemu tematowi miłosnemu - myślę, że można to śmiało napisać - jednemu z najlepszych, obok Spartakusa Northa i Romeo i Julii Roty, jakie popełniono w minionym stuleciu. Przy takich tematach trudno jest powstrzymać się od egzaltacji, chyba, że ktoś nie przepada za muzyką bezpośrednią i dosłowną, a taką właśnie są wszystkie wariacje na ów melodię. Tego jednak wymagał obraz Jeannota Szwarca, będący przez większość czasu trwania klasycznym melodramatem.
Zanim powstało Gdzieś w czasie, angielski kompozytor miał już na koncie parę melodramatów. Ostatni z nich, Hanover Street dzieli od filmu Jeannota Szwarca ledwie kilkanaście miesięcy. Gdy porównamy ze sobą ilustracje tych dwóch historii miłosnych, dostrzeżemy różnicę jakościową oraz zmianę zarówno w podejściu do filmu jak i stylu komponowania. Barry jako ilustrator dramatyczny pogrążył się w żarliwej refleksji, zaczął pisać muzykę powolną i poetycką a za razem hipnotyczną i intensywną emocjonalnie. Takiego Anglika usłyszymy później m.in. w Pożegnaniu z Afryką, Chaplinie oraz concept-albumie The Beyondness of Things.
Somewhere in Time jest pracą kameralną i zdominowaną przez liryzm. Jest jednocześnie pracą barwną i nie tak ubogą w warstwie melodycznej jak można by sądzić i jak niektórzy sugerują. Myślę, że nawet gdyby Barry zdecydował się na *score monotematyczny, to sam jeden temat miłosny w związku ze swą wyjątkową klasą i przy różniących się między sobą brzmieniem adaptacjach mógłby z powodzeniem ?dźwignąć? album i byłaby to pozycja godna polecenia. Tymczasem jednak płynąc przez ponad czterdziestominutową prezentację, uszom naszym ukaże się szereg motywów, które co prawda nie zdołały wyszarpać sobie równie wielkiej sławy, acz trudno odmówić im wyrazistości i smaku. Wyróżnić należy zwłaszcza skrzypcową sygnaturę sędziwej aktorki (utwory: Old Woman, Grand Hotel i Thanks), chyba nawet mocniej rażący niż melodia tytułowa kameralny motyw spełnionej miłości (The Man of My Dreams, Whimper) czy wreszcie tajemniczy i niepokojący zarazem motyw podróży w czasie (The Attic). Trójutworowy blok kompozycji towarzyszących tejże wyprawie zbudowany został na nowym modelu ilustracji suspense, który Barry potem z drobnymi zmianami wykorzysta w klasycznej ilustracji Żaru ciała. Dramatyczne i suspensowe fragmenty zapowiadają także późniejszą o dwa lata ilustrację Frances, w której będą pobrzmiewać również echa tematu głównego z recenzowanej pracy.
Jest to ilustracja dopracowana od pierwszej do ostatniej nuty. Wybitnie kunsztowna jeśli chodzi o temat główny, różnorodna melodycznie, przy względnej skromności aparatu wykonawczego posiadająca spory ładunek emocjonalny. Jak potwierdzą kolejne dramatyczne kompozycje Anglika z tego okresu, ponownie stał się on ?kompozytorem, który nie potrzebuje tysiąca skrzypiec aby wywołać emocje?. Stał się, przynajmniej na kilka lat, perfekcjonistą dokładnie analizującym materię i nie marnującym nut, piszącym muzykę genialną w swej prostocie.
Z materiałem stworzonym przez Johna Barry`ego bardzo dobrze komponuje się klasyczny Rhapsody on a Theme of Paganini Rachmaninowa, użyty w scenie, w której Collier po raz pierwszy widzi twarz młodej aktorki uwiecznioną na obrazie i ulega zauroczeniu. Początkowo Richard Matheson zasugerował do tej sceny jedną z kompozycji Gustawa Mahlera, jednak Barry uznał, iż muzyka Austriaka zabrzmiałaby w takim kontekście zbyt pretensjonalnie i zaproponował Rachmaninowa. Jak pokazuje seans, Anglik nie tylko doskonale spisał się jako kompozytor (za co nagrodzono go Saturnem i nominacją do Złotego Globu), ale również jako ?musical supervisor?.
Somewhere in Time jest jednym ze score`ów, od których warto zacząć przygodę z muzyką Johna Barry`ego. Jednakowoż, trzeba zwrócić uwagę na fakt istnienia kilku wydań tej ilustracji muzycznej. Co ciekawe, żadne z nich nie zawiera oryginalnego nagrania pojawiającego się w filmie. Natomiast na każdym znajdziemy fragmenty i wariacje weń nieobecne. Barry dla potrzeb komercyjnych nagrał w 1980r score w okrojonej i przeorkiestrowanej wersji, który wydała wytwórnia MCA. Nie jest to wydanie zasługujące na najwyższą notę, choćby dlatego, że Anglik postanowił pominąć kilka interesujących sekwencji, nieco zmarginalizował wartościowe motywy, które warto by zaprezentować słuchaczom w takiej ilości, w jakiej pojawiają się w filmie. Ponadto Barry miejscami niebezpiecznie balansuje na granicy kiczu. Najszczerszej rekomendacji warte jest natomiast nagranie dokonane w 1998r przez Johna Debneya wraz z The Royal Scottish National Orchestra dla Varese Sarabande. O ile inne re-recordingi muzyki Johna Barry`ego z tej wytwórni (a więc Body Heat, Born Free i Out of Africa) dalekie są od doskonałości, to jednak Somewhere in Time dla odmiany jest re-recordingiem bardzo wiernym duchem oryginałowi. Nagranie to przebija nawet popularne re-recordingi Nica Raine`a i praskich filharmoników z wytwórni Silva Screen. Polecam.
Ocena wydania MCA: (4/5) *aria Recenzję napisał(a): Damian Sołtysik (Inne recenzje autora)
Wczytywanie ...
Lista utworów:
1. Somewhere In Time - 03:37
2. Old Woman - 01:00
3. Grand Hotel - 01:22
4. Nineteen Twelve - 01:42
5. Thanks - 01:20
6. June 27th - 01:32
7. Room 417 - 01:04
8. The Attic - 04:07
9. Near The Lake - 02:14
10. Rhapsody On A Theme By Paganini - 03:06
11. Is He The One - 00:56
12. A Day Together - 02:31
13. Rowing - 01:29
14. The Man Of My Dreams - 01:22
15. Razor - 01:12
16. Total Dismay - 04:07
17. Coin - 00:28
18. Whimper - 03:20
19. Somewhere In Time (End Credits) - 04:55
Razem: 41:24 |
|