Bullitt14 Listopad 2005, 18:44 | |
Kompozytor: Lalo Schifrin
Rok wydania: 2000 Wydawca: Aleph Records
|
| | Przełom lat `60 i `70 XX wieku to okres narodzin nowego gatunku w filmie (zwłaszcza amerykańskim) i TV - tzw. police story. Nowi bohaterowie tego nurtu rozrywkowego to nieustraszeni pogromcy przestępców, ale nie tacy jakich znamy z westernów, nie "idealni" ale właśnie często - ukazani bez upiększeń, pośród całego "bagna" jakim jest praca policjanta w tzw. "dochodzeniówce". Obok nowatorskiego jak na tamte czasy "Brudnego Harry`ego" czyli Harry`ego Callahana, w którym Clint Eastwood bezlitośnie obnażył i obśmiał mit nieskazitelnego policjanta, jest jeszcze jeden film, który zasługuje na uwagę. To "Bullitt" Petera Yatesa z 1968 roku. W główną rolę bezkompromisowego, odważnego i zimnego porucznika policji Franka Bullitta wcielił się nieodżałowanej pamięci Steve McQueen. Ten film to klasyka pełną gębą. Osią filmu jest zadanie, jakiego musi się podjąć detektyw Frank Bullitt - ma strzec ważnego świadka, który będzie zeznawał przeciwko mafii oraz o jej powiązaniach z władzą. Jednak ten główny wątek to nie wszystko - film jest doskonałym, realistycznym przedstawieniem świata polityki, mafii i wszystkiego co jest na styku władzy i ciemnych interesów. Peter Yates nadał filmowi, dzięki swojemu europejskiemu pochodzeniu (jest Anglikiem) prawdziwości - długie ujęcia (zdjęcia Williama A.Frakera), pozbawione "pustych" dialogów, gra mimiką, realizm psychologiczny, proporcje pomiędzy scenami akcji a resztą filmu. Doskonały obraz. Obsada również jest nie byle jaka - Robert Vaughn, Jacqueline Bisset czy Robert Duvall, a kreacja Steve`a McQueena do dzisiaj pozostaje niedościgniona - to chłodny, opanowany, "sportowy" typ detektywa z ulic San Francisco. I ta dystynkcja, prawdziwa klasa - dzisiaj mało jest takich aktorów. Film rozsławił pościg samochodowy, który o ile nie jest najlepszym w historii dziesiątej muzy to na pewno należy do najbardziej emocjonujących - dziesięciominutowa sekwencja rajdu po ulicach San Francisco była kręcona przez nieomal trzy tygodnie zdjęciowe. Za kierownicą kultowego już dzisiaj Forda Mustanga zasiadał Steve McQueen, ale i miał swojego dublera - Buda Ekinsa. To co stanowi o sile wyrazu tej genialnej sceny to wspaniałe zdjęcia i montaż. Ujęcia z dołu na twarze morderców, uciekających Dodgem Chargerem, zdjęcia wewnątrz samochodów na przemian z zewnątrz - to było coś nowego jak na tamte czasy. Fantastycznie stopniowane jest napięcie poprzez *kontrapunkty zdjęciowe - zwłaszcza inteligentne filmowanie odbić twarzy bohaterów w wewnętrznych lusterkach samochodów i nagłe, uzasadnione akcją zbliżenia - to już legenda... W tym wszystkim niebagatelną rolę odgrywa oczywiście muzyka, muzyka, która również należy do legendy...
Lata sześćdziesiąte to okres rewolucji obyczajowej, a niebagatelną rolę w niej odegrała muzyka. Zupełnie nowa, przełamująca bariery i schematy. Również w muzyce filmowej dało się odczuć zmiany. Nie bez kozery mówi się, że największą rolę wówczas odgrywał jazz i także on zaczął podbijać ekrany, w roli ilustracji muzycznej. Zmiana z typowo symfonicznego, hollywoodzkiego stylu ilustrowania, opartego na przysłowiowych "tysiącach skrzypiec" odchodziła powoli w niepamięć. Wtedy liczyła się awangarda, umiejętność przekazania emocji za pomocą nietypowych instrumentacji i nierzadko minimum środków. Stąd też uważa się, że ze względu na styl - dwóch najbardziej wpływowych kompozytorów lat `60 to Anglik John Barry i Argentyńczyk Lalo Schifrin. To Schifrin właśnie skomponował Bullitta, a było to zaledwie 4 lata po rozpoczęciu jego kariery w branży filmowej. Zresztą rok 1968 należy do najbardziej udanych w dyskografii Lalo. "Bullitt" należy do najlepszych ilustracji muzycznych do filmu zarówno samego kompozytora jak i historii filmu. Przejdźmy więc do szczegółów...
Muzyka do filmu została wydana w wielu edycjach. Najbardziej znana to ta z 1968 roku, wznowiona na CD przez Warner Music France w 2001, zawierająca dwanaście ścieżek. Jednak, jak to miało miejsce w latach `60 - muzyka z albumu-soundtracku różniła się znacznie od tej nagrywanej stricte do filmu. Po prostu była bardziej "wygładzona" i pozbawiona kompozycji typowo ilustracyjnych, a zamiast tego zawierała najbardziej melodyjne ścieżki i inaczej zaaranżowane "action-cues"- tak by były "strawne" dla przeciętnego słuchacza. Bullitt również został nagrany i wydany w takiej konwencji. Trudno oceniać czy źle to czy dobrze... Dzisiaj mamy bowiem szansę wysłuchania również albumu re-recordingu - wykonanego przez samego Lalo Schifrina w 2000 roku z niemiecką orkiestrą big-bandową WDR. Re-recordingu nie byle jakiego, bo bardzo dokładnego, pieczołowicie oddającego charakter i atmosferę jazzu oryginalnego scoru. Schifrin zresztą nie tylko za sprawą Bullitta czyni prawie cuda - nagrywa do dzisiaj na potrzeby własnej wytwórni Aleph records wiele albumów ze swoją muzyką do filmów sprzed lat, które często nie mają szansy aby w ogóle być wydanymi. Nowa edycja a zarazem nagranie wzbogacone jest właśnie o oryginalne, "filmowe" aranżacje kompozycji do Bullitta. Dlatego postanowiłem skupić się na omówieniu tej wersji soundtracku do filmu. Jest po prostu bogatsza a wcale nie gorsza od oryginału, chociaż każdy kto słuchał kiedyś takiej muzyki doskonale zdaje sobie sprawę jak trudno jest dobrze oddać klimat muzyki jazzowej i funky, zwłaszcza z lat `60.
Album Aleph Records składa się z 18 ścieżek. Schifrin nagrał cały *score ponownie, tak jak w latach `60 i dodał kilka utworów w wersji "filmowej". Bullitt to przede wszystkim porządna dawka jazzu, w różnych jego wcieleniach. Schifrin, komponując ten soundtrack, stworzył niejako prekursorską muzykę jeśli chodzi o gatunek "police story". Wielokrotnie powielana instrumentacja, użycie sekcji dętej i innych charakterystycznych "tricków" każe uznać Bullitta za niewątpliwą inspirację dla późniejszych kompozycji tego typu. Co uderza w tym scorze? Rytm. To się naprawdę udało Schifrinowi. Zresztą zawsze słynął ze znakomitej sekcji perkusyjnej a Bullitt to perełka pod tym względem. Dominuje tu również sekcja dęta - zwłaszcza trąbki i saksofon. Album rozpoczyna "Main title - Movie Version" - i jest to od razu mocne uderzenie. Prawie identyczna ilustracja jak w filmie - zresztą tak sugeruje tytuł - ale w filmie pogłębiony jest efekt "echa", dodający tajemniczości i poczucia alienacji, tak charakterystyczny dla ścieżek dźwiękowych lat `60, zwłaszcza spod znaku 007. Rozpoczyna się wejściem sekcji smyczkowej *unisono i pojedynczymi uderzeniami na perkusji, aby potem rozwinąć się w pełni rasowy kawałek z gitarą basową, na której są wygrywane proste, ale legendarne już nuty. Schifrin skomponował tu linię basów i skontrował ją wiodącą melodią - raz graną na wspomnianej gitarze elektrycznej, a raz przez wspaniałą sekcję dętą, w której dominują trąbki. Nie brakuje też fletu i saksofonu. Jednak smaczku i stylu dodaje niesamowicie brzmiąca perkusja i kołatki - to znak rozpoznawczy Schifrina - jeśli kiedykolwiek usłyszycie takie brzmienie - możecie być pewni że to sam Schifrin skomponował, albo... ktoś go skopiował.
"Shifting Gears" to obok Main Title chyba najlepsza kompozycja z Bullitta. Wielu uważa ją za "świętą". Wypada tylko się zgodzić i chylić czoła przed genialnymi pomysłami aranżacyjnymi Lalo Schifrina, którym dał wyraz w tym utworze. Muzyka ilustruje najważniejszą scenę z filmu - ów nieśmiertelny pościg samochodowy a właściwie jego początek, bowiem samą scenę szaleńczej jazdy Schifrin pozostawił bez jednej nawet nuty, dając nam możliwość wysłuchania jakże pięknego brzmienia silnika Forda Mustanga. Scena aż kipi emocjami, gęsta atmosfera wyczekiwania jest doskonale zilustrowana przez Schifrina - mamy tu znowu perkusję, która nadaje wespół z sekcją dętą i psychodelicznymi skrzypcami - coraz szybsze tempo muzyce. Wysunięta na pierwszy plan gitara basowa i wibrujące trąbki razem z saksofonem i ten hipnotyczny wręcz rytm, rytm i jeszcze raz rytm czynią cuda. Muzyka tak pasuje do sceny, że nie wyobrażam sobie innej ilustracji do tego preludium pościgu samochodowego. Schifrin doskonale wypełnił przestrzeń muzyką, nadając obrazowi pulsacji, przyspieszając bicie serc widzom. Zmieniające się naprzemiennie sekcje instrumentów i ciągły rytm perkusji wprowadzają w niesamowity nastrój, a *crescendo utworu - narastające tempo doprowadza nas do nieuchronnego finału - palenia gum przez policjanta i morderców.
Dwie wersje na albumie ma kolejna ścieżka - "Ice Pick Mike" ze sceny nieudanego schwytania zabójcy świadka koronnego. "Ice Pick Mike" - Movie version jest bardzo ilustracyjna, z tematem głównym granym na fagocie i flecie, z chaotycznymi, *dysonującymi dźwiękami wydawanymi z kołatek, trójkątów, gitary *basowej i czego się jeszcze tylko da. Pasuje do sceny - sceny skradania się w zaułkach fabryk San Francisco - ale jako wyselekcjonowana z filmu nie stanowi już takiej przyjemności gdy jej słuchamy samodzielnie na płycie. Wreszcie - "Cantata for Combo" - pierwszy z pogodnych, lekkich w tonie utworów o charakterze "source cues". Schifrin skomponował pogodny, jazzowy kawałek o tempie moderato, z wiodącym flecikiem i wspaniałymi popisami na fortepianie (Frank Chastenier).
Jazzowy big-band pełną gębą, z odcieniem brzmienia muzyki lat `60 to przebojowy "Room 26". To utwór, który w filmie słyszymy w... radiu, tuż przed krwawą sceną zabójstwa świadka koronnego - stanowi więc jakby kontrapunkt do sceny, którą ilustruje. Wirtuozerię da się poznać zwłaszcza w umiejętnym wykorzystaniu możliwości sekcji dętej, która brzmi tutaj wprost fenomenalnie, prowadząc niezwykle pogodną melodię. Wtóruje jej wibrafon, który jeszcze nie raz pojawi się na tym albumie i soczysta perkusja. Wersja "Room 26 - record version" jest o ponad minutę dłuższa i wzbogacona o flecik (i wariacje na nim wyczyniane), który rozpoczyna kompozycję, a i wibrafon jest zmieniony przez organy Hammonda. Nie zmienia to faktu, że to wyśmienita muzyka, z idealnie wręcz dobranymi instrumentami.
Słuchając "On the Way to San Mateo" wracamy do klimatów "Main Title" bowiem to właśnie kolejna wersja tego utworu. Tutaj mamy szybsze tempo i perkusję, nadającą rytm jak jadącej lokomotywie. To można śmiało powiedzieć - lekka wersja "Main Title". Jej zupełnym przeciwieństwem jest mroczny "Just Coffee" z niepokojącymi wariacjami na głównym temacie - tutaj znowu przypadła rola wiodąca flecikowi, ale cień niebezpieczeństwa nadaje ciągła gra na gitarze klasycznej, która stanowi tło dla fletu, podobnie jak i sporadyczne szarpnięcia za struny na basie. Po raz trzeci słuchamy tematu głównego w "Main title - record version". To po prostu krótsza wersja tematu ze ścieżki pierwszej, pozbawiona tego dramatycznego wejścia z początku utworu. Kopalnię tematów jazzowych jaką jest Bullitt, powiększa "The Aftermath of Love" - kolejny refleksyjny utwór na płycie. "Ice Pick Mike" w wersji "record" jest lepsza od filmowej - da się jej słuchać. Na dodatek z wielką przyjemnością. Schifrin postawił tu na krzykliwą sekcję dętą i przeciwstawioną jej sekcję perkusyjną z wstawkami na fortepianie (niskie akordy) i obowiązkową gitarę basową.
Endorfina nadal wydziela się przy słuchaniu brawurowego "Hotel Daniels", który jest zdominowany przez psychodelicznie brzmiące organy Hammonda. To jest szał!!! Genialne wariacje i ewolucje, swobodna gra, krótko mówiąc - improwizacja na najwyższym poziomie. To co wyczynia się na organach Hammonda można chyba tylko przyrównać do równie cudownego brzmienia z "The Knack" Barry`ego. Jednak tutaj jest nadane wspaniałe tempo i arcygenialny "dialog" z sekcją trąbek. Perkusja jak zwykle czyni cuda... Po wysłuchaniu opada szczęka z wrażenia.
Jakby komuś brakowało melodii z tematu głównego to ma możliwość wysłuchania jej jeszcze raz - teraz w wersji "Guitar solo". Dwie gitary klasyczne nadają tematowi niewątpliwie jeszcze szlachetniejszego brzmienia niż dotychczas a sam pomysł umieszczenia takiej ścieżki należy pochwalić. Prawdziwa perełka.
Album zamyka jeszcze kilka kompozycji, spośród których chciałbym zwrócić uwagę zwłaszcza na "Music to Interrogate By". Jako jeszcze jeden rytmiczny utwór, z solówkami na gitarze elektrycznej i basowej, fortepianie oraz big-bandowej sekcji dętej, należy go doliczyć do najjaśniejszych punktów tego albumu.
Liryczny jak "Bullitt-Guitar Solo" jest "Song for Cathy". Ta niespełna dwuminutowa wariacja na temacie głównym, to pełna uroku kompozycja na flet, gitarę klasyczną i refleksyjny fortepian. Pełen gracji i atmosfery zadumy jest jednym z ostatnich utworów na płycie. Zamyka zaś ją "End Credits" - wyciszona wersja "Bullitt Main Title". Schifrin postawił tutaj znowu na flecik i dał wolne pole do popisu na nim. Równie mocną rolę do odegrania mają tutaj organy Hammonda. Ogólnie - interesująca, taka bardziej improwizacyjna wersja tematu wiodącego.
Lalo Schifrin dokonał cudów komponując "Bullitta". Potrafił oddać klimat San Francisco lat `60 i nadał rys głównej postaci filmu. Groźnie brzmiące riffy na gitarze i skonfrontowana z nią sekcja dęta przywołują nieodparte skojarzenia z "James Bond Theme". I słusznie, bowiem obydwa tematy ilustrują ten sam typ bohatera, eksponując ciemniejsze i poważniejsze ich cechy. Dobór instrumentów ma też znaczenie - Schifrin dał w Bullicie rolę wiodącą gitarze elektrycznej i basowej, podpierając to rytmem perkusji i specyficznym dźwiękiem kołatek. Nie przesadził też z muzyką w samym filmie, używając jej tylko tam gdzie rzeczywiście tego było potrzeba. Niestety, przeładowanie filmów muzyką jest zmorą dzisiejszego kina. Argentyński kompozytor wybił się na szczyty między innymi dzięki temu soundtrackowi, jeśli nie liczymy oczywiście równie nieśmiertelnej "Mission: Impossible". "Bullitt" daje porządnego "kopa", bo to muzyka z werwą, muzyka z "jajem" mówiąc kolokwialnie. Mocny jazz - West Coast Jazz - jazz z Zachodniego wybrzeża, z nutką rock & rolla i funky. Bogactwo tematów, niezapomniane wariacje i improwizacje oraz wersje głównego tematu stanową o sile tego soundtracku. Co więcej, jego oddziaływanie jest tak duże, że powstało mnóstwo coverów tematu z Bullitta, a także pozostałych utworów. Do najlepszych wersji alternatywnych należą: wersja Louisa Jourdana oraz Wiltona Feldera. A sam Lalo Schifrin dał wielokrotnie wyraz swemu uwielbieniu tej kompozycji, grając ją często na koncertach na całym świecie, jak i nagrywając ją na własnych albumach - kompilacjach. Śmiało można powiedzieć, że to najlepszy album Schifrina. Najwyższa nota. Genialny klasyk. *aria Recenzję napisał(a): Janusz Pietrzykowski (Inne recenzje autora)
Wczytywanie ...
Lista utworów:
1. Bullitt, Main Title - 03:05 *
2. Shifting Gears - 03:12
3. Ice Pick Mike - 03:58 *
4. Cantata for Combo - 02:51
5. Room 26 - 02:28 *
6. On The Way To San Mateo - 02:36
7. Just Coffee - 03:03
8. Main Title - 02:13 **
9. The Aftermath Of Love - 03:01
10. Ice Pick Mike - 03:07 **
11. Hotel Daniels - 03:32
12. Bullitt, Guitar Solo - 01:34
13. The First Snow Fall - 03:41
14. Room 26 - 03:39 **
15. The Architect`s Building - 01:47
16. Song For Cathy - 04:29
17. Music To Interrogate By - 02:51
18. End Credits - 03:51
Razem: 00:54:58
* movie version
** record version |
|
|
|