Najnowszy film Davida Cronenberga Eastern Promises już zbiera bardzo dobre opinie krytyków i publiczności. Zyskał uznanie między innymi na festiwalach w Toronto i San Sebastian, a na tym pewnie nie koniec. Cóż, to na pewno dzieło bardzo dobre, precyzyjnie wyreżyserowane i wspaniale zagrane. Mnie jednak nie specjalnie przypadło do gustu. Bo co z tego, że każdy element obrazu stoi na najwyższym poziomie, skoro oglądanie przedstawionego w nim świata jest męczące. Cronenberg ukazał rosyjską mafię działającą w Londynie, która trudni się handlem żywym towarem. Odpychająca rzeczywistość. Choć w Eastern Promises, w przeciwieństwie do wielu innych filmów gangsterskich, scenarzysta stworzył dwie postacie, z którymi widz może się utożsamić, to nie rekompensują one niesmaku, jakie pozostawiają brutalne sceny obcinania palców, pastwienia się nad prostytutkami itp. Uwagę przykuwa za to wprost genialna gra Viggo Mortensena, który mimiką i sposobem mówienia sprawia wrażenie rodowitego Rosjanina.
Ostatnio coraz częściej do tego typu obrazów komponuje się muzykę zaangażowaną emocjonalnie, delikatną i jednocześnie ekspresyjną, co ma służyć uwypukleniu w nich rzekomego artyzmu. Tak też jest w przypadku dzieła Cronenberga, którego zilustrował jego stały współpracownik Howard Shore. Przewija się w nim bowiem głównie jeden bardzo smutny, żarliwy temat z niezwykłym uczuciem wykonywany przez wschodzącą gwiazdę skrzypiec Nicolę Benedetti. Ma on jednak swoje uzasadnienie, bowiem wybrzmiewa w przygnębiających scenach czytania dziennika zmarłej prostytutki a także pełni funkcję łączącą wydarzenia rozgrywane na ekranie. Melodii pięknie *kontrapunktuje obój, a czasem nawet przejmuje rolę skrzypiec. Dzięki delikatnemu akompaniamentowi bałałajki, ludowego instrumentu rosyjskiego i ukraińskiego, temat współtworzy w filmie specyficzny rosyjski klimat.
Ów klimat słychać zresztą we wszystkich utworach kompozycji Shore`a. Słowiańską duszę doskonale oddaje na przykład zwiewny, lekko taneczny utwór Tatiana i oczywiście pieśni, jak ta ze Slavery and Suffering o żałobnym charakterze. Kanadyjczyk stworzył dzieło na wysokim poziomie artystycznym, ale po raz kolejny zirytował mnie tym samym. Czym?
No właśnie ?tym samym?, a więc powtarzalnością. Od Władcy Pierścieni nie napisał on niczego świeżego, w każdej kolejnej kompozycji powielał wypracowane wcześniej rozwiązania. Ileż razy słyszeliśmy te same zwroty melodyczne, a zwłaszcza charakterystyczną instrumentację? Oklepane brzmienie, uzyskiwane przez łączenie fagotów i klarnetów z kwintetem smyczkowym pojawiło się już w Milczeniu Owiec. To nie kwalifikuje się do unikalnego stylu kompozytorskiego. Przez niską oryginalność tematy, choć istotnie piękne, tracą potencjał i nawet ich urzekające wirtuozowskie rozwinięcia Nicoli Benedetti nie robią takiego wrażenia. Nieporównywalnie lepiej prezentuje się Osada Jamesa Newtona Howarda, stylistycznie bliska Eastern Promises. I ona szybko nie pójdzie w zapomnienie, a dzieło Shore`a prawdopodobnie tak. Recenzję napisał(a): Aleksander Dębicz (Inne recenzje autora)
Wczytywanie ...
Lista utworów:
1. Eastern Promises - 05:04
2. Tatiana - 05:11
3. London Streets - 01:56
4. Sometimes Birth And Death Go Together - 01:53
5. Trafalgar Hospital - 01:33
6. Vory v Zakone - 00:48
7. Slavery And Suffering - 02:00
8. Nikolai - 01:19
9. Kirill - 02:09
10. Anna Khitrova - 03:25
11. Eagle And Star - 01:25
12. Nine Elms - 06:15
13. Like A Place In The Bible - 01:22
14. Trans-Siberian Diary - 02:24
Razem: 36:44 |
|