Gdy 13 sierpnia 2004 roku Paul W.S. Andersen zadebiutował 60-milionową produkcją łączącą w sobie kultowe już postaci ?ciemnych bohaterów? Obcego i Predatora, mało kto spodziewał się po tym filmie rewelacji. I nie pomylił się. Ewidentnie coś tu nie zaiskrzyło; zabrakło pomysłu. A jednak ?wyposzczona? publiczność, której od 14 lat brakowało kosmicznego łowcy, zaś 7 lat czekała na powrót Obcego, uderzyła szturmem do kin, gdzie wydała na bilety ponad 171 mln dolarów. Trudno się zatem dziwić, że 25 grudnia 2007 roku bracia Colin i Greg Strause`owie, wystartowali z *sequelem.
Twórcy pamiętali, że muzyka Haralda Klosera do pierwszej części nie wybiła się ponad ilustracyjną przeciętność i raczej nie zebrała pochlebnych opinii; zwłaszcza krytykowano ją za brak wyraźnych nawiązań do poprzednich filmów cyklu (dwóch Predatorów i czterech Obcych). Tym razem reżyserzy postawili na muzyczne nawiązanie do pierwowzorów, dlatego zatrudnili kompozytora, który udowodnił, że dobrze sobie radzi z świecie ?temp-tracku?, nie będzie się zbytnio narzucał ze swoim stylem, przekopiuje odpowiednio bazę tematyczną z poprzednich filmów, doda trochę własnego materiału i wszystko powinno zadziałać jak należy. Cóż, Brian Tyler nie jest zaliczany do kompozytorów z charakterystycznym, własnym stylem muzycznym; bardziej krytykuje się go za brak takowej oryginalności i nadmierne inspirowanie się twórczością innych kompozytorów. Nie inaczej jest i tym razem.
Słuchając niemal 80-minutowej partytury, ma się nieodparte wrażenia, że to, co najbardziej wyraźne, działające na emocje, będące swoistym łącznikiem świata Obcego i Predatora to twórczość
Jerry`ego Goldsmitha, Jamesa Hornera, Elliota Goldenthala, Johna Frizzella i Alana Silvestri. To ich swoista kompilacja tematyczna uzupełniona technicznie przez Briana Tylera nieco inną orkiestracją (bynajmniej nie lepszą, po prostu inną) oraz częścią ilustracyjną, nad którą nieprzerwanie unosił się masywny, hałaśliwy i pozbawiony tej nutki melodyjności w stylu Goldsmitha lub Silvestri`ego ?action score?. Tyler starał się ?tylko? inspirować, a wyszło mu kopiowanie. Jego muzyce akcji daleko od modelu hornerowskiego z Aliensa, także *orkiestracje, tak poruszające w Alien Goldsmitha i Alien 3 Goldenthala, pozostają w stosunku do nich płytkie i bez wyrazu. Nie mówię tu też o charakterystycznym klimacie Predatora według pomysłu Alana Silvestri; choćby jego cudownego marszu. Tyler, poza kolejną kopią, nie dodał od siebie nic. Czy w tej partyturze naprawdę nie ma nic osobistego spod ręki tego młodego kompozytora?
Varese Sarabande Records zrobiła na pewno dużą niespodziankę, wydając 11 grudnia ponad 77-minutowy soundtrack. Czy jednak czas trwania miał się przełożyć na jakość i komfort słuchania? Od razu powiem, że nie. Trzeba uczciwie przyznać, że tytułowy marsz Aliens vs. Predator - Requiem brzmi naprawdę dobrze w typowym dla Tylera heroicznym stylu - dominująca sekcja dęta blaszana, rytmiczny akompaniament smyczkowy oraz wojskowy werbel, choć daleko mu do subtelności, z jakim tym instrumentem perkusyjnym posługiwał się Silvestri lub Goldsmith. Nie ma tu żadnych fajerwerków stylistycznych; jest to prosta melodia, kładąca nacisk na epicki rozmach, kosmiczną nutę i wojskową otoczkę. Niby dużo tu się dzieje, jest głośno, ale czegoś w nim brakuje, aby potraktować go jako coś więcej niż solidny średniak. Podobnie było w bliźniaczym Predicide. Pisząc z kolei główny temat akcji (Decimation Proclamation), Tyler operował typowym dla siebie aparatem wykonawczym; czyli wszystko razem, im głośniej tym lepiej (trzeba jednak przyznać, że starał się, choć z różnym skutkiem, dbać o zachowanie tonalności brzmienia - to ukłon w stronę muzyki akcji Jerry`ego Goldsmitha); jednak znów bez specjalnych rewelacji. Niby ciekawie brzmi za pierwszym razem, ale potem wracając do niego, słuchamy pierwsze 3 minuty, gdyż później całość robi się zbyt agresywna, hałaśliwa i męcząca. Tyler to nie Goldsmith, nie potrafi jeszcze na tyle czasu zainteresować słuchacza jedną kompozycją - porównać wystarczy podobnego molocha akcji Maestro z 13 Wojownika. Równie średnio wyszło kompozytorowi stworzenie tematu lirycznego, gdzie *sekcja smyczkowa nie pokazała naprawdę nic nowego - dobre pod obraz, takie sobie na płytę (Kelly Returns Home). Troszkę lepiej było w Special Delivery i Striptease, gdzie stosowna część emocjonalna została wzbogacona subtelnym brzmieniem gitary. Ładne, bo wyciszające, ale nie dające nic poza tym.
Jeszcze gorzej Tylerowi wyszła próba stworzenia kolejnego monstrum czasowego - 13-minutowego Talking Sides, który z trudem podtrzymuje na powierzchni klimat stworzony do innych filmów serii, m.in. świetnie zabrzmiało połączenie ciężkiej, pełnej kosmicznego horroru muzycznej otoczki Obcego i typowego dla Silvestri`ego predatorowskiego marszu, w którym jednak Tyler trochę się pogubił, nadając mu zbyt dużej ?masy? emocjonalnej i zagęszczenia instrumentów, przez co dobrze oddawał klimat Aliena, ale gorzej z Predatorem. Odbierało mu to wizerunku łowcy, stając się muzycznie tylko kolejnym, kosmicznym potworem. Tylko, że układ stare motywy - nowy materiał, stał się od początku zbyt męczący, zwłaszcza, iż wypełniał go ciężki ?underscore?, zaś ilustracja oryginalna prezentowała się jak typowy średniak. I tak w sumie wyglądać miał cały album.
Kompozytorów innych niż Tyler dane było posłuchać już od 2 minuty ilustracji, gdzie Brian zaprezentował klimatyczny temat odpowiedzialny za świat Obcego - Opening Titles. Nadzieja, ze usłyszymy coś nowego rozwiała się tu po odsłuchaniu kolejnej wariacji tematu głównego, gdy dane nam było zapoznać się z niemal wierną kopią Jamesa Hornera z Aliensa; bez żadnych przeróbek. Rozumiem, że taki był cel reżyserów i kompozytora - nawiązanie. Ale Tyler zaoferował niemal wierne naśladownictwo. Im dalej, tym sytuacja powtarzała się coraz częściej. W głównym temacie akcji (Decimation Proclamation) znowu dało się słyszeć hornerowski motyw kulminacji z stopniowanym użyciem sekcji smyczkowej. Ale to nie wszystko. W tej samej, prawie 8-minutowej kompozycji, Brian uraczył nas kolejnym ?pożyczonym? motywem Obcego - Hornera (instrumenty dęte blaszane) i Goldsmitha (krótkie *pasaże smyczkowe).
Praktycznie, każda kompozycja nosiła w sobie zarodek innego kompozytora (Obcy by się ucieszył z takiego zestawienia zdań). 9-minutowy kolos akcji z dużą domieszką atonalnego ?suspensu? (dwie części National Guard) to kolejna porcja, obok ściany dźwięku orkiestry pod batutą Tylera, charakterystycznego rozwiązania ?suspensowego? w stylu Goldsmitha (?klaszczące? *smyczki), klimatycznych pasaży smyczkowych w stylu Frizzella i dramatycznych wejść trąb w stylu Hornera, a nawet próba użycia hornerowskich dzwonów rurowych. Czasem tylko te nawiązania pomagały nam przejść przez te zaporę nut, sprawiających wrażenie układanych bez specjalnego pomysłu. Byle by pod obraz pasowało. Tyler co chwila wciskał w swoją ilustrację oryginalne pomysły poprzednich twórców, np. ilustrujący Predatora Predicide i Skinned and Hanged lub mieszany Coprocloakia, gdzie spotkali się Silvestri (smyczki i basy od Predatora z Hornerem (trąbki Obcego 2).
Oferując temat epicki - liryczny Requiem Epilogue, Tyler chciał pokazać się z bardziej subtelnej strony, podkreślającej swoją znajomość kosmicznego klimatu i bezkresnej przestrzeni. Tylko chciał, gdyż całość; choć dobra i naprawdę przyzwoita, jest w dużej mierze owocem pracy Elliota Goldenthala, a także Haralda Klosera z AvP i Johna Frizzella z 4 części Obcego. Perkusję z kolei starał się wzorować na kombinacjach uderzenia werbli i kotłów made in Silvestri. Tak jak mówiłem, brzmi nieźle, ale z ciągłym pytaniem: skąd ja to już znam? Z tego powodu omawianie każdego utworu po kolei nie jest potrzebne, gdyż nic więcej już się nowego nie da powiedzieć. Każdy track, to jakiś motyw Obcego lub Predatora. Na płycie dużo się dzieje, a jednak wrażenie jest jednoznaczne - nuda. Nadmierna ilustracyjność kolejnych kompozycji (Alien Awakening lub Outnumbered), zbyt hałaśliwa muzyka akcji, która coraz bardziej stawiała na siłę uderzenia niż tematyczny pomysł, coraz mniej wkładu własnego - Down To Earth i Predator Arrival. Z czasem zacząłem niecierpliwie patrzeć na zegarek i koniec płyty. Tym bardziej, że hałas nie ustawał i nie było żadnych zwiastunów kulminacji, tylko wściekła muzyka akcji i maksymalne natężenie dźwięku. Zero jakiejkolwiek fanfary na finał lub wyciszenia.
Po przebrnięciu przez tę masę bombardujących nas nut, miałem nieodparte wrażenie, a raczej wrażenia. Po pierwsze, album jest za długi. W zupełności wystarczyłoby 40 minut grania, na zaprezentowanie bazy tematycznej i klimatu płyty. Po drugie, soundtrack sprawia wrażenie rozbudowanego orkiestrowo temp-tracku, w którym ?pierwsze skrzypce? grają motywy stare, zaś nowy materiał tylko je łączy. Po trzecie, za dużo tu atonalnego ?suspensu?, który ewidentnie męczy, również muzyka akcji, choć potężna brzmieniowo nie jest w stanie poruszyć słuchacza, zmusić go, by ten chciał do niej wracać. Poza tym, brak oryginalności i postawienie na typowe muzyczne rzemiosło wywołały u mnie uczucie połączone z pytaniem: dlaczego tej muzy nie zrobił ktoś, mówiący częściej ?własnym językiem?? Kto wie, może nawet będący w artystycznej niemocy James Horner poradziłby sobie lepiej, bo Alan Silvestri na pewno. Muzyka Tylera dobrze się sprawdza na ekranie, jednak na płycie ma duże problemy z podźwignięciem ciężaru ilustracji. Według mnie, Brian Tyler nie wykorzystał szansy, jaką dawał mu ten film. *aria *action score Recenzję napisał(a): Szymon Jagodziński (Inne recenzje autora)
Wczytywanie ...
Lista utworów:
1. Aliens vs. Predator - Requiem - 1:28
2. Opening Titles - 3:04
3. Decimation Proclamation - 7:42
4. Requiem Epilogue - 3:11
5. National Guard - Part 1 - 5:44
6. National Guard - Part 2 - 2:56
7. Taking Sides - 13:05
8. Predicide - 1:30
9. Kelly Returns Home - 1:19
10. Coprocloakia - 5:32
11. Power Struggle - 4:02
12. Skinned and Hanged - 2:48
13. Down to Earth - 2:36
14. Predator Arrival - 3:37
15. Special Delivery - 2:31
16. Alien Awakening - 2:07
17. Striptease - 1:31
18. Buddy`s New Buddy - 1:59
19. Searching for Poolhouse - 3:11
20. Gutless and Autosurgiosis - 2:43
21. Outnumbered - 4:35
Razem: 77:11 |
|