Zmierzch: Przed Świtem. Cz. 1 (The Twilight Saga: Breaking Dawn - Part 1)11 Grudzień 2011, 17:16 | |
Kompozytor: Carter Burwell
Rok wydania: 2011 Wydawca: Summit/Atlantic Records
|
| | Nie chcę się pastwić nad ekranizacją Przed świtem w reżyserii Billa Condona, pierwszą częścią finału popularnej wśród nastolatków sagi Zmierzch, gdyż zrobili to już inni recenzenci. Tym bardziej, że po obejrzeniu poprzednich części filmowej sagi nie łudziłem się, że kolejna będzie dużo lepsza. Na Przed świtem poszedłem raczej z chęci poznania wampirycznego zjawiska popkulturowego, które mnie dziwi, podobnie jak Moda na sukces (Zmierzch można zaliczyć do tej samej kategorii). Niestety nie dowiedziałem się niczego nowego na ten temat. W filmie podobały mi się tylko wilki.
Po cichu liczyłem jednak na dobrą muzykę Cartera Burwella, który powrócił do sagi Zmierzch poniekąd pod naciskiem fanów serii. Wprawdzie nie należę do wielkiego grona miłośników jego ilustracji części pierwszej, ale doceniam pomysł na nią - połączenie brzmienia rockowego z symfonicznym, kreujące charakterystyczną zimną melancholię. Poza tym wysoko cenię ostatnie kompozycje Burwella, zwłaszcza Mildred Pierce i Prawdziwe męstwo, w których artysta konwencjonalnymi środkami wydobył to, co w filmowych historiach najważniejsze. Niestety Przed świtem mocno mnie rozczarowało.
Rozumiem, że do tak słabych filmów ciężko komponuje się muzykę. No bo jak na przykład zilustrować przydługie sceny z udziałem głównych bohaterów - Belli i Edwarda - które w całości wypełniają ich sztuczne cierpiętnicze grymasy? Łatwo tu o niezamierzoną parodię - wystarczy tylko, żeby kompozytor podszedł do naiwnej historii poważnie. Burwell zrezygnował więc z silnej ekspresji i skomponował lekkie utwory z błahymi tematami. Czy było to jedyne rozsądne wyjście, nie wiem, w każdym razie na pewno bezpieczne. W efekcie muzyka towarzyszy bohaterom niezauważalnie, w podobny sposób, jak w telenowelach. Nie ma żadnego wpływu na rozwój narracji czy emocje widza. Podczas seansu nie zwraca uwagi, ale na płycie irytuje banałem. Przyznam, że to jeden z najbardziej wkurzających soundtracków, jakie w tym roku słuchałem. Wprawdzie Burwell zadbał o estetyczne brzmienie muzyki - *orkiestracje są momentami eleganckie, dalekie od kiczu kompozytorów z Remote Control Productions - ale konstrukcja utworów jest rozwlekła, a całość śmiertelnie nudna i pusta. Lepiej prezentują się na pewno utwory akcji z silną perkusją i ostrymi instrumentami dętymi blaszanymi na czele- coś się w nich przynajmniej dzieje.
Zmierzch: Przed świtem to soundtrack tylko dla zagorzałych miłośników filmu. Pozostałym zdecydowanie odradzam. Recenzję napisał(a): Aleksander Dębicz (Inne recenzje autora)
Lista utworów:
1. The Kingdom Where Nobody Dies (1:36)
2. Cold Feet (2:44)
3. What You See In the Mirror (3:04)
4. Wedding Nightmare (1:09)
5. Wolves on the Beach (1:59)
6. Goodbyes (2:26)
7. A Nova Vida (2:57)
8. The Threshold (1:25)
9. Pregnant (2:09)
10. Morte (1:36)
11. Honeymoon in Eclipse (2:21)
12. A Wolf Stands Up (3:20)
13. Two Man Pack (0:32)
14. Don`t Choose That (2:23)
15. O Negative (3:37)
16. Hearing the Baby (2:25)
17. Playing Wolves (3:15)
18. Let`s Start With Forever (0:59)
19. It`s Renesmee (2:29)
20. The Venom (1:04)
21. Hearts Failing (1:13)
22. Biting (2:25)
23. Jacob Imprints (1:13)
24. You Kill Her, You Kill Me (2:11)
25. Bella Reborn (3:05)
Razem: 53:50 |
|
|
|