Kuć żelazo póki gorące - ta zasada przyświecała najwyraźniej producentom drugiej części Hellraisera. *Sequel niezwykle udanej pierwszej odsłony powstał bardzo szybko, i jak się znowu okazało pośpiech jest złym doradcą. Zamiast przeznaczyć krociowe zyski na porządnego scenarzystę i reżysera, postawiono na efekty specjalne i dekoracje, w efekcie czego obraz nie dorównał poprzednikowi, nie stał się dziełem ponadczasowym a jeszcze zdążył się przez lata paskudnie postarzeć. Była to jak na owe czasy produkcja efektowna i mogąca zachwycać od strony technicznej - publikę udało się zwabić na sale kinowe w związku, z czym mogły powstać kolejne części sagi. Nie pozbywa się kur znoszących złote jaja, więc i tym razem na fotelu kompozytora zasiadł współtwórca sukcesu Hellraisera Christopher Young.
Gdyby ilustrację Hellbound: Hellraiser II spróbować ująć w jednym zdaniu - to samo tylko, że na większą skalę - to niewiele byłoby w tym stwierdzeniu nieprawdy. Albowiem artysta zdecydował się przeszczepić te składniki swej poprzedniej kompozycji, które kwalifikowały się do zastosowania w *sequelu, a jak się po przesłuchaniu obu kompozycji okazuje, w muzycznym organizmie będącym obiektem źródłowym transplantacji zostało dosyć niewiele. Gotycka symfonika, dynamiczna muzyka akcji z grubym brzmieniem *waltorni i o regularnie wybijanych perkusyjnych rytmach, oparta na nieco transparentnym brzmieniu smyczków liryka, powracający jak mantra pozytywkowy motyw kostki otwierającej bramy piekła i wreszcie ciężki a za razem przyprawiający o gęsią skórkę soundscape design powróciły w niemal niezmienionej formie. W związku z tym ilustracja Hellbound: Hellraiser II nie posiada aż tyle świeżości, co poprzedniczka, a trzeba także dodać, że pewne elementy nie zostały już z taką zmyślnością zastosowane w obrazie Tony Randela. Sam kompozytor wspomina, że sequel nie wymagał już od niego stworzenia tak ?intelektualnej? muzyki, a reżyser zażyczył sobie ilustracji będącej ?celebracją horroru?, muzyki bardziej agresywnej i ?wrednej? zarazem. Hellraiser II nie posiada tak efektywnej i inteligentnej ilustracji jak dzieło Clive`a Barkera, ale Christopher Young pokusił się znowu o kilka bardzo pomysłowych idei, spośród których na wzmiankę zasługuje przede wszystkim pomysł zastosowania w scenach piekielnych, podczas których objawia się widzowi wszechpotężny Lewiatan, mini-motywu którego dźwięki układają się w słowo GOD nadawane alfabetem Morse`a.
Co dobrego i satysfakcjonującego ma jeszcze do zaoferowania Christopher Young? Paradoksalnie jest to ściana dźwięku, tak znienawidzona przez wielu fanów muzyki filmowej. Złożona z masywnego chóru mieszanego *unisono oraz potężnie i złowieszczo brzmiącej sekcji waltorni sprawia wrażenie wznoszącej się nieskończenie wzwyż i samymi rozmiarami przytłacza słuchacza, wprowadzając go przy okazji w stan grozy. Takiego właśnie towarzysza Young zdecydował się podarować mocom piekielnym, w tym nawiedzonemu doktorowi psychiatrii przemienionemu w sadystyczne, groteskowe monstrum, które uprzykrza żywot głównym bohaterkom filmu. Jest w tej gotyckiej ścianie dźwięku jeszcze coś, co czyni tą muzyczną budowlę wytworem szczególnym, a mianowicie nowy temat główny napisany na potrzeby sequela, który powstał na bazie jednej z melodii zastosowanych wcześniej przez Younga w Hellraiserze. Powiedziałbym nawet, że jest to jeden z najbardziej charakterystycznych tematów w historii muzyki filmowej, pozostawiający niezwykle trwały ślad w umyśle słuchacza, który się z nim zetknie, niczym wielkie gwoździe wbite w czaszki tureckich posłańców przez niesławnego księcia Vlada Tepesa. Właśnie ten składnik ilustracji Hellraisera II przyrósł już chyba na stałe do nazwiska Christophera Younga a pełne operowego rozmachu sekwencje muzyczne z tego filmu podkłada się do dziś
w hollywoodzkich adaptacjach przygód komiksowych bohaterów. Jak wiadomo skończyło się tym, że producenci kilku z tych obrazów, a mianowicie Ghost Ridera oraz dwóch sequeli Spidermana zachwyceni tą bardzo nośną i efektowną konwencją zdecydowali się dać zatrudnienie Youngowi i nakazali skopiowanie jej.
Patrząc dziś na ilustrację Hellbound: Hellraiser II mam mieszane uczucia. Można powiedzieć, że Young nie podszedł do tego projektu tak ambitnie jak do poprzednika. Praca ta nie funkcjonuje w połączeniu z obrazem tak perfekcyjnie jak Hellraiser i kolejne dokonania Younga w dziedzinie horroru, Bless The Child i Exorcisms of Emily Rose ani też nie jest tak zaawansowana technicznie i bogata w detale jak one. A mimo to słucha się Hellbound wyśmienicie! Podczas odbioru tej kompozycji na albumie nie sposób po prostu oderwać od niej uszu, mimo iż jest to w dużej części imitacja pierwowzoru. Efektowne gotyckie sekwencje zwalają z nóg, czaruje nowy liryczny motyw napisany dla jednej z postaci kobiecych, muzyczna wizja piekła pełna charakterystycznych wstawek muzycznych przynoszących m.in. szczyptę erotyzmu i przyprawiającą o obłęd cyrkową groteskę ze sporą siłą wciąga słuchacza. Narracja prowadzona jest równie płynnie jak to miało miejsce w poprzedniej części, zaś album został niemal wzorcowo wręcz złożony. Jest to najbardziej atrakcyjna z ilustracji napisanych przez Christophera Younga dla horroru i dzieło bardzo wysoko plasujące się pod względem słuchalności na tle innych przedstawicieli gatunku, choć do szczebla, na którym znajdują się włoskie ilustracje giallo trochę brakuje.
Ocena Hellbound: Hellraiser II w filmie: (4,5/5)
Ocena Hellbound: Hellraiser II na płycie: (5/5)
Pomimo powyższych zalet nie mogę wystawić płycie wydanej przez GNP *Crescendo maksymalnej oceny, a to z tego powodu, iż umieszczono na niej także inne dzieło Christophera Younga, a mianowicie ilustrację niszowej komedii przygodowej Highpoint z Christopherem Plummerem i Richardem Harrisem. Warsztatowo jest to poprawna robota a stylistyka tu zastosowana potrafi przykuć uwagę. Problem z tą kompozycją jest taki, że Highpoint to przepierka pomysłów Jerry`ego Goldsmitha - począwszy od militarystycznej muzyki akcji (styl komponowania obecny w tej kompozycji Young będzie powielać w innych pracach z wczesnego okresu swej kariery, jak Wheels of Fire, U-Boats-The Wolfpack czy Najeźdźcach z Marsa) a skończywszy na harmonijkowo-gitarowej americanie żywcem wziętej z Goldsmithowskiej ilustracji Raggedy Man. Jeśli się dobrze wsłuchamy, to usłyszymy też w jednym z utworów zalążek motywu z Hellraisera napisanego dla postaci Franka Cottona. Ten skromny, mało chlubny muzyczny dodatek nie zmienia jednak mojego zdania, że w album ten koniecznie należy się zaopatrzyć - bez takich dzieł jak Hellbound: Hellraiser II przeżycia każdego fana muzyki filmowej byłyby znacznie uboższe.
Ocena Highpoint na płycie: (3/5) Recenzję napisał(a): Damian Sołtysik (Inne recenzje autora)
Wczytywanie ...
Lista utworów:
1. Hellbound/Second Sight Seance - 07:29
2. Looking Through A Woman - 05:30
3. Something To Think About - 04:26
4. "Skin Her Alive" - 01:47
5. Stringing The Puppet - 04:56
6. Hall Of Mirrors - 07:47
7. Dead Or Living? - 02:51
8. Leviathan - 03:25
9. Sketch With Fire - 02:56
10. Chenical Entertainment - 06:36
11. Obscene Kiss - 05:00
12. Headless Wizard - 05:33
13. What`s Your Pleasure? - 03:11
14. Highpoint Main Title - 01:44
15. Over The Edge - 01:03
16. The Kendo Duel - 00:50
17. Love Scene - 01:09
18. Up The Stairs - 02:13
19. Highfall - 01:43
20. Love Theme (End Title) - 03:47
Razem: 73:56 |
|